Doszła do platformy widokowej.

– Co się stało, do cholery? – warknął Montoya. Bentz mu wytłumaczył. – Myślisz, że to ta sama kobieta? Litości. Przecież szanse są minimalne. – Wiedziała, że byłem u Lorraine Newell. – Skąd? – Nie wiem. Pewnie mnie śledziła. Domyśliła się, co zrobię. – Los Angeles to duże miasto. Mieszka w nim sporo brunetek. To nie była ani Jennifer, ani jej sobowtór. – Mówię ci, że... – Że co? Co mi mówisz? Że w mieście, które ma kilkanaście milionów mieszkańców, spotkałeś tę, której szukasz, na autostradzie? Mówimy o igle w stogu siana. – Ten sam samochód, do cholery. I ciemnowłosa kobieta za kierownicą. Nie, nie widziałem jej twarzy. Widziałem natomiast skrawek naklejki. Był na niej krzyż, jakby ten szpital był związany z jakimś kościołem chrześcijańskim. – Skoro tak twierdzisz. – Rejestracja kończy się na 66, reszty nie widziałem. – Na pewno nie 666? – Nie jestem w nastroju do żartów. – I w tym problem, Bentz. Cała sprawa to głupawy żart, który ci robi ta kobieta. Kiedy zmądrzejesz i wrócisz do Luizjany? Słuchaj, mam tu robotę. Prawdziwą. Zadzwoń, kiedy pójdziesz po rozum do głowy. – Montoya się rozłączył, a rozjuszony Bentz jeszcze przez http://www.nkcraft.pl/media/ odbicie w wąskim lustrze. Jestem w dobrej formie, lepszej niż się spodziewają ci, którzy mnie znają. Latami pracowałam nad muskulaturą, nad takim wyglądem. Jak wiele innych rzeczy w moim życiu, moja siła i wygląd to efekt cierpliwości, wytrwałości i determinacji. Nie na darmo rzuciłam palenie. Czasami jednak trzeba ryzykować, działać pod wpływem impulsu. To wykańczające, myślę sobie, upychając włosy pod czapeczką baseballową. Tak więc po chwilach ryzyka muszę odzyskać równowagę, skupić się, przypomnieć, co jest moim celem. Naciągam dres, zapinam suwak kurtki, schodzę z pokładu. O tej porze nikogo tu nie ma, więc bez świadków przemykam do samochodu. Na tylnym siedzeniu Sherry jest gotowa do drogi. Obok niej leżą jej ubrania, odznaka i torebka. – Spokój zapewniam ją. Co chwila zerkam w boczne lusterko i jadę z nią w ślepą uliczkę, oddaloną mniej więcej

– Na jaki temat? – W tej chwili gniew zniknął, przerodził się w strach. – O Boże. Fernando? Chodzi o mojego brata? Nie mówicie, że coś mu się stało. Albo że ma jakieś kłopoty. – Przeżegnała się odruchowo. – Nie, nie, to nic takiego – uspokoił ją Hayes. – Chodzi nam o pani samochód, chewoleta z 1999 roku, srebrny impala, zarejestrowany na nazwisko Ramona Salazar. – Coś nie tak? – Z głębi domu wynurzył się mężczyzna, dwukrotnie od niej większy, Sprawdź drugiej wojnie światowej. Na szerokich trawnikach widniały ślady palącego słońca. Salazarowie mieszkali na rogu. Jaskrawa farba, jaką pomalowano ich dom, w świetle latarni przybierała odcień popiołu. Na ogrodzeniu oddzielającym część posesji wisiała przyczepiona łańcuchem tabliczka: „Uwaga, zły pies”. – Super. – Martinez się skurczyła. – Nienawidzę psów. Hayes zmarszczył brwi. – Jak można nienawidzić psów? – Kiedy byłam mała, pogryzła mnie Harriet, jamniczka sąsiadów. Mała paskuda. Miałam operację plastyczną i bolesną fizjoterapię. – Nie możesz oceniać wszystkich psów na podstawie Harriet. – Niby dlaczego? – prychnęła, gdy Hayes wyłączył silnik. – Wyczuwają twój strach – włączył się do rozmowy Bentz. – Dopóki będziesz się ich bała, nie zdołasz się zbliżyć. – Nie ma sprawy – mruknęła. – Chętnie zachowam dystans.