- Przeczuwam, że ma pani dla mnie niezbyt miłe wieści.

– Najwyższa pora – wtrącił się drugi mężczyzna. – Jak mówią jabłko nie pada daleko od jabłoni. Dzieciaki muszą skądś brać te pomysły. Trzeci z gości spojrzał surowo na swych towarzyszy. Miał starą, ogorzałą twarz człowieka pracującego na świeżym powietrzu. – Shep to przyzwoity facet – powiedział cicho. Pozostali dwaj wzruszyli ramionami i zaczęli przyglądać się swoim butom. Najwyraźniej nie mieli ochoty na spory. Nieznajomy przy barze znowu się odezwał. – Shep jest dobrym szeryfem, pewnie. Ale ojcem? To chyba nie to samo? Cała trójka odwróciła się od telewizora. Po raz pierwszy uważniej przyjrzeli się przybyszowi. Staruszek o ogorzałej twarzy przemówił w imieniu wszystkich. – Nie dosłyszeliśmy, jak się pan nazywa. – Och, jestem tu przejazdem. W interesach, no wiecie. Zwykle lubię podróżować po wybrzeżu. Ładne widoki, mili ludzie. Ale tym razem... Trzynastolatek zabija dwie dziewczynki. Potem morduje tę biedną nauczycielkę... Taka piękna kobieta, to dopiero strata. – Odwrócił się do barmana, którego życzliwość już wyparowała. – Zamówię skrzydełka na ostro. Z podwójnym serem. – Niewiadomo, czy to zrobił Danny O’Grady powiedział surowo ogorzały staruszek, a barman poparł go energicznym skinięciem głowy. – Daj spokój, Darren – wtrącił cicho jeden z miejscowych. – Moja stara słyszała od matki Luke’a Hayesa, że Danny się przyznał. https://wysokieszpilki.pl stanowczy gest: „ani kroku dalej”. – Chcę cię zabrać na kolację – oświadczył spokojnie. – Ale z ciebie uparty osioł! – Obiecuję lo mein z zieloną herbatą. Mam nadzieję, że tym razem oboje będziemy jedli. – Na litość boską, Quincy, ty tutaj nie zostaniesz. Jesteś agentem FBI. Kochasz swoją pracę. Jesteś w tym dobry. Ja stanowię tylko przystanek na twojej drodze. – Mogę często się zatrzymywać. Przywilej mistrza. – Po co? Żeby patrzeć, jak inkasuję zasiłek dla bezrobotnych? – Rainie... – To prawda, i oboje o tym wiemy! Ty... to ty, Quincy. Wiesz, kim jesteś, dokąd zmierzasz i świetnie. A ja to ja. Prawdziwy galimatias. Lubiłam swoją pracę, Boże, naprawdę ją lubiłam. Nie... nie wiem, co teraz. Muszę się zastanowić. I muszę jakoś przetrzymać ten proces. A nie uda mi się, jeśli będziesz mnie obserwował. Chciałam z tobą pracować. Ale nie

- Nie wiem. Sprawdź w aktach. Kimberly zaczęła szperać w pudełku, i po paru sekundach wyjęła odpowiednią teczkę. - Millos, Richie. Przekonajmy się, jakie czubki zwisają z gałęzi drzewa rodowego. - Otworzyła, przewróciła trzy kartki i zaczęła czytać. - Dobrze, jest matka. Pięćdziesiąt dziewięć lat, gospodyni domowa. Jest też ojciec. Sprawdź zewnątrz masz jakieś szanse. - Na zewnątrz może mnie odstrzelić. W środku przynajmniej będę widziała, jak się zbliża. Poza tym zmieniliśmy system alarmowy. Teraz trzeba mieć kod dostępu i odcisk palca. To go powstrzyma, a ja zyskam trochę czasu. - Wpatrywała się w okno kuchenne. Wyjęła swój pistolet kaliber 10 mm. Odbezpieczyła go. Miała okropnie spocone dłonie. Wykonywała niezdarne ruchy. - Na pewno opracuje jakiś plan, żeby przełamać system alarmowy. Jak do tej pory wszystko planował bardzo dokładnie. Glenda w końcu pewnie chwyciła broń. Opanowała się i wzięła głęboki wdech, żeby uspokoić nerwy. - Pamiętaj o jego sposobie postępowania - rzuciła pewnie. - On polega na swojej umiejętności manipulowania ludźmi. System komputerowy nie da