ich tablice rejestracyjne na parkingu i w uliczce przed starym zajazdem. W sumie było ich

wyłożonych mozaiką, zanurzyła się w ciepłej wodzie, odprężała się, w miarę jak woda pieściła jej łydki, biodra, talię. Podświadomie zarejestrowała, że psy sąsiadów przestały szczekać, i skupiła się na kolejnym codziennym rytuale – wieczornej rundzie ćwiczeń. Kraulem do końca, nawrót, powrót żabką, dwie długości basenu na plecach. To jeden set. Zrobi ich pięć i wtedy, i tylko wtedy, pozwoli sobie na drinka. Bo w lodówce, obok deseru, stoi dzbanek martini i staje się przyjemnie chłodny. Kolejny test silnej woli – dopiero po ćwiczeniach pozwoli sobie na smakowitego drinka z dokładnie trzema oliwkami. Wyssie z nich nadzienie z papryki. Jennifer uwielbiała martini. Zamach, oddech, zamach, oddech, nawrót. Wracała, zmieniła oddech wraz ze zmianą stylu. Zapadała noc, księżyc stał wysoko na niebie. Nieduże lampy rzucały kręgi światła na chodniki, wydobywały z mroku palmowe pnie, łukowato sklepione okna domu jaśniały światłem lamp. Wspaniała posiadłość. Zamach, zamach, zamach. Nawet jeśli żyje tu niemal samotnie. Zatraciła się w ćwiczeniach, w myślach liczyła kolejne nawroty, instynktownie wiedząc po napięciu mięśni, kiedy zbliża się koniec zestawu. Kiedy kończyła ostatni nawrót, niemal czuła w ustach smak martini. Weszła na schodki. Wyciągała już rękę po szlafroczek, gdy coś usłyszała. https://minecraftalt.net/ to analiza papieru. I tyle. – Lee zdawał się przepraszać. – Nie wiem, czy to ci pomoże, czy nie. – Wielkie dzięki – mruknął Montoya. – Na pewno pomoże. – Dobra. Mam raport. Wyślę ci pocztą elektroniczną albo sam sobie weźmiesz, kiedy przyjdziesz po oryginały, w końcu to nie jest oficjalne odchodzenie. – Wpadnę po południu – obiecał Montoya i się rozłączył. Zrobił co w jego mocy dla Bentza i jego ducha. Przekaże mu te informacje. Może Bentz wtedy odzyska rozum i wróci do żony z krwi i kości. Czas przestać szukać kobiety, której od dawna nie ma. Rozdział 16 Lorraine Newell mieszkała w starzejącym się trzypiętrowym domu w zaułku w Torrance, na południe od centrum Los Angeles. Morelowa farba obłaziła i pękała w upalnym słońcu, trawnik straszył łysymi plackami, do których nie docierała woda ze spryskiwacza. Nie był to pałac, o jakim marzyła księżniczka Lorraine.

twierdziła, że umrze – zmienił się. Był daleki. Smutny. Montoya przypisywał to bezczynności, brakowi pracy, myślał, że to niesprawność tak go deprymuje. Teraz nie był już taki pewien. Może bliski kontakt ze śmiercią owocuje nowym, mrocznym spojrzeniem na świat. Bentz nie wrócił z zaświatów pełen radości życia, przekonany, że trzeba się cieszyć każdym dniem. O nie. Żadne tam bzdury o świetle. Żadne religijne bajki. Sprawdź Ścieg był gęsty, rozcięcie zostało przeszyte ręcznie kilka razy. Nie miał noża, kluczem wyciągnął i przeciął nitki. Czuł się jak idiota; pewnie nie było w tym żadnej tajemnicy. Wreszcie udało mu się rozpruć szew. Zajrzał do środka. Wewnątrz znalazł głęboko ukrytą 201 dyskietkę. Zaschło mu w gardle. W ułamku sekundy zrozumiał, że dyskietka zawiera to, czego szukał - informacje na temat Caitlyn Montgomery Bandeaux. Reed wrócił na posterunek razem z Metzgerem. Facet miał dwadzieścia pięć kilo nadwagi. Kiedy nie palił, żuł gumę. Miał żonę, piątkę dzieci i zabójcze stężenie cholesterolu. Był jednym z najlepszych gliniarzy, z jakimi Reed kiedykolwiek pracował. Reed zostawił Diane Moses i jej ekipę w domu Caitlyn. Gdyby pani Bandeaux wróciła, Diane miała ją zatrzymać i natychmiast do niego zadzwonić. Poprosił też o próbki sierści psa i włosów Caitlyn zebranych ze szczotki. Diane obrzuciła go swoim słynnym spojrzeniem, które mówiło „nie ucz ojca dzieci robić”, więc się zamknął. Diane nie była zbyt sympatyczna, ale znała się na swojej robocie. Gdy Reed i Metzger wjechali na parking, Morrisette i Montoya wysiadali właśnie z nieoznakowanego samochodu Reeda. - No i jak? - zapytał, ale kwaśna mina Morrisette mówiła sama za siebie. Wrócili z niczym. - Dupa. Nie znaleźliśmy Hunta ani w jego mieszkaniu, ani w gabinecie. Gabinet zabezpieczyliśmy. Nie udało nam się skontaktować z nikim z rodziny Montgomerych. Troya nie ma w biurze, sekretarka nie chce nic więcej powiedzieć, choć obiecuje zadzwonić do niego na komórkę. Facet pewnie gra w golfa albo jest z jakąś kobietą, z którą być nie powinien. Amandy też nie ma w biurze, wyszła gdzieś na spotkanie z klientem, sekretarka powiedziała, że spróbuje ją złapać. Wygląda na to, że Sugar Biscayne dołączyła do siostry, bo i jej nie można znaleźć, nikt nie widział jej od wczoraj. Hannah nie odbiera telefonu, zastępca szeryfa pojedzie tam i sprawdzi, co się dzieje. Lucille Vasquez wciąż jest na Florydzie? - zapytała Morrisette, a Reed zauważył, że twarz Montoi stężała. - O ile wiem, tak, chociaż ma przyjechać na pogrzeb Bernedy. - Kiedy to - pojutrze? Reed wzruszył ramionami. - Wkrótce. Rodzina zażądała wydania ciała. - Wydaliśmy je? - zapytała, gdy ruszyli w stronę komisariatu. - Tak. Sekcja zwłok została zakończona. Badania toksykologiczne zrobione. Nie ma powodu, żeby nadal trzymać ciało. - Czy morderca zostawił jakieś ślady? Czy znaleziono coś w pościeli, w pokoju, pod paznokciami? - Wciąż sprawdzamy. - Wiecie co, to jest wkurzające. - Morrisette zsunęła okulary na czubek głowy. - Cała pieprzona rodzinka jest nieuchwytna. Postawiliśmy wszystkich na nogi, żeby znaleźć Hunta i Caitlyn Bandeaux, ale dotąd bez efektów. - Znajdziemy ich. Reed po raz pierwszy zobaczył, jak Montoya uśmiecha się. - To się nazywa pozytywne nastawienie. - Tak - zgodziła się Sylvie. - Zawsze to lepsze niż siedzieć i płakać. Wśród tych kutasów, których aresztujemy, mamy wystarczająco dużo mazgajów. Nic, tylko użalają się nad sobą. Biedactwa. Przecież to nie ich wina, że zeszli na złą drogę. Mieli trudne dzieciństwo, tatuś bił, mamusia piła, nauczyciel się uwziął... W Nowym Orleanie też macie takich? 202 Kurwa, ja nie mogę. Na świecie pełno jest płaczliwych dupków. - Nagle zadzwoniła jej komórka. - Morrisette - warknęła do telefonu. - Tak... jesteś pewien?... W porządku... rozumiem. Nie podoba mi się to. Wezwijcie posiłki i aresztujcie go. Już tam jedziemy. - Rozłączyła się, przybrała poważny wyraz twarzy. - Jedziemy - powiedziała, wracając do samochodu. - Namierzono samochód Hunta. Wygląda na to, że jechał do posiadłości Montgomerych. Ja poprowadzę. I, kurwa, nie próbujcie się ze mną sprzeczać. Kelly szła w cieniu krzaków, czując w dłoni zimną stal pistoletu. Za plecami miała ogromny, stary dom, w którym jaśniało tylko jedno okno, migotało w nim niebieskie światło telewizora; było to okno jej sypialni. Wokół panowała cisza. Złowroga cisza. Wydawałoby się, że nikogo tu nie ma. Ale ktoś tu był. Czuła to i ciarki przechodziły jej po plecach. Nauczyła się strzelać dawno temu, jej ojciec na to nalegał. Stary sukinsyn. Dostał to, na co zasłużył. Wszyscy zasłużyli, czyż nie? Cameron, który zginął, wracając od swojej kochanki, stracił wtedy panowanie nad kierownicą i jedno ze swoich jaj. Szalona ciotka Alice, która dała się zamknąć w zakładzie i pozwoliła, żeby reszta rodziny sprzątnęła jej spadek sprzed nosa. Potem Charles zabity strzałą prosto w lodowate, nieczułe serce. Charles zdobywca stał się ofiarą... tak, te śmierci nie były przypadkowe. Nawet Josh... Kiedy Kelly straciła odwagę i stwierdziła, że nie jest w stanie go zabić, ktoś przyszedł z pomocą, oszołomił go narkotykami i pociął mu nadgarstki; Caitlyn piła wtedy w barze i nie wie, co się wydarzyło. To był najodpowiedniejszy moment. Udając Caitlyn, pojechała jej białym lexusem do domu tego sukinsyna. Nadszedł czas, żeby pozbyć się Josha. Dręczyłby Caitlyn przez lata, niszcząc jej poczucie własnej wartości, a Kelly miała już tego dość. Stanęła więc na progu ze spreparowaną butelką wina. Udawała Caitlyn. Podstęp okazał się skuteczny, ale wymagał sprytu i zręczności. Musiała też ugryźć się w język, żeby nie kazać sukinsynowi iść do diabła, gdy otworzył jej drzwi ze słowami: „Co tu robisz, do cholery?” Jezu, co Caitlyn widziała w tym idiocie? Kelly chciała go z miejsca zabić, ale nie zrobiła tego, wczuła się w rolę potulnej Caitlyn. Stał na progu i powiedział, że nie chce jej tu widzieć. Jednak w końcu łaskawie zgodził się ją wpuścić. Popełnił błąd, prowadząc ją do gabinetu, gdzie na biurku leżał ten cholerny pozew oskarżający Caitlyn o przyczynienie się do śmierci dziecka. Facet zasługiwał na to, żeby zginąć. Co za chciwy kutas. Kelly cieszyła się, że przyniosła ze sobą wino z fałszywą etykietą. Udawała słabą i udręczoną, wyłamywała palce, tak jak Caitlyn, i Josh spuścił trochę z tonu. Jezu, zakłamany, dwulicowy sukinsyn. Miała szczęście tamtej nocy. Tak przynajmniej jej się wtedy wydawało. Josh już wcześniej dużo wypił, dlatego był taki miły. Złagodniał, zaproponował jej nawet kieliszek swojego wina, nie odmówiła. A potem otworzył butelkę, którą przyniosła - tę ze śmiertelną zawartością. Patrzyła zafascynowana, jak Josh Bandyta Bandeaux nalewa sobie wina. Nalewa sobie trucizny. Piła ze swojego kieliszka i przyglądała się, jak on jednym haustem wychyla chardonnaya z siarczynami. - Twoja wizyta nic nie zmieni - język zaczął mu się trochę plątać. - I tak wniosę ten pozew i... i... - Potrząsnął głową jakby z niedowierzaniem i dolał wina sobie i Kelly. 203 Gdy wypił kolejny kieliszek, zaczęła się wahać. Nagle zdała sobie sprawę, że popełniła błąd. Nie chciała być morderczynią. W żadnym wypadku. Nie potrafiła go zabić. Wpadła w panikę. - Nie pij więcej - powiedziała stanowczo. - Josh, słuchaj, popełniłam błąd. Poważny błąd. - Popełniłaś wiele błędów, Caitie. - Oparł się ciężko o biurko, na górnej wardze i na czole pojawiły się kropelki potu. - Chodzi mi o to, że to wino nie jest takie, jak myślisz - przyznała, patrząc mu prosto w oczy. - Potrzebny ci będzie zastrzyk epinefryny. - Co takiego? - I to jak najszybciej, Josh. Omal nie wypuścił kieliszka z ręki. Sięgnął po butelkę i przeczytał etykietę. - Tyle razy piłem to wino... - W butelce jest co innego. Słuchaj, nie ma czasu na wyjaśnienia. Wino, które wypiłeś, zawiera siarczyny. - Cholera! Otrułaś mnie? Ty... ty pieprzona suko! Caitlyn... czy... Jezu Chryste, kim ty, do cholery, jesteś? Wynoś się! Natychmiast! - Zrobił w jej kierunku jeden chwiejny krok, nagle szybko zawrócił i ruszył do łazienki, gdzie trzymał swój zestaw przeciwwstrząsowy. Przez otwarte drzwi, w lustrze nad umywalką widziała, jak wstrzykuje sobie zbawienny lek. Nogi się pod nią ugięły. Dobry Boże, czy naprawdę chciała zabić męża Caitlyn? W głowie jej się kręciło... wszystko wirowało. Chyba zaczyna świrować, tak jak jej siostra. Obrazy przed oczami zaczęły się rozmazywać... Skradając się teraz w ciemnościach, nie mogła przypomnieć sobie nic więcej z tamtej nocy. Tylko tyle, że czuła się dziwnie, umysł miała zmącony, nogi jak z waty. I że chciała stamtąd wyjść. Kątem oka zauważyła, że Josh wrócił do gabinetu, opadł na krzesło przy biurku, ale zanim zdążyła się do niego odezwać, zanim uświadomiła sobie, co się dzieje, potknęła się i... chyba upadła, uderzając o coś głową. Bo nie pamięta, co było dalej, nie pamięta już nic więcej. Później dowiedziała się, że Josh nie żyje. Z pewnością został zamordowany przez kogoś, kto po kolei mordował wszystkich członków rodziny Montgomerych. Ktokolwiek za tym stał, wykazał się dużą dozą ironii, ale był też śmiertelnie niebezpieczny. Kiedyś usiłował zabić bliźniaczki, powodując wypadek na łodzi, a teraz próbował wrobić Caitlyn w zabójstwo Josha. Kelly, skradając się po cichu, z bijącym sercem, minęła potężny dąb. W powietrzu unosił się mocny zapach rzeki i suchej trawy. Hiszpański mech powiewał złowieszczo, wyglądał jak zjawa przytulona do gałęzi. Zacisnęła zęby, próbując opanować zimny strach. Wyczuła, że nie jest sama. Że w pobliżu czai się zabójca. Uzbrojona w pistolet, komórkę i małą latarkę, którą znalazła w samochodzie, powoli posuwała się naprzód. Włosy zjeżyły jej się na głowie. Musi być silna. Nie może się teraz wycofać i stać się na powrót płaczliwą Caitlyn. Nigdy więcej. Nie pozwoli już, żeby jej słaba siostra wciąż była ofiarą. Dość tego. Koniec. Podmuch wiatru, który potargał jej włosy, zdawał się szydzić z jej odwagi. Lucille mawiała: „Na plantacji są duchy, nie wiecie o tym? Słyszycie je przecież, prawda? Mówią do mnie i do was też mówią”. Kelly uważała, że to chore gadanie, ale teraz, słuchając szeptu wiatru, patrząc na 204 tańczący mech, nie była już taka pewna. Zacisnęła dłoń na pistolecie. Nie ma zamiaru chować się w samochodzie, jak mysz zagoniona w kąt, i czekać, aż ktoś się na nią - przepraszam, na Caitlyn - rzuci. Od czego pistolet Charlesa? Zadzwonił telefon. Niepotrzebnie zabrała go z samochodu. Ten, kto na nią czyhał, też musiał to usłyszeć. Schowała się za starym budynkiem pompowni, odebrała telefon, ale nie odezwała się. Jakikolwiek hałas natychmiast naprowadziłby na nią zabójcę. Już miała wyłączyć komórkę, gdy usłyszała płacz dziecka. Żałosne rozpaczliwe zawodzenie. - ...Mamusiu? Gdzie jesteś? Kelly wstrzymała oddech. Serce ścisnęło jej się boleśnie. Więc na tym to polega. Ktoś sobie pogrywa na uczuciach Caitlyn, na jej macierzyńskiej miłości i poczuciu winy. A głos Jamie służy za przynętę. Kelly przylgnęła całym ciałem do drewnianej ściany, łuszcząca się farba drapała ją w szyję. - Jestem tutaj, kochanie, idę po ciebie - wyszeptała. - Jest ciemno, boję się. Kelly rozejrzała się: pomieszczenia gospodarcze, stary garaż, piwnica na owoce... stajnie i stare baraki dla niewolników. - Wiem, że się boisz, kochanie. Powiedz mi tylko, gdzie jesteś... Mamusia po ciebie przyjdzie. - Starała się mówić drżącym głosem w nadziei, że ten, kto dzwoni, weźmie ją za Caitlyn. Udając płacz, zapytała: - Jamie? Kochanie, możesz mi powiedzieć, gdzie jesteś? - Nie wiem... jest... ciemno... strasznie... jest... jest tu... pełno ziemi i szkła i brzydko pachnie... - Zaczęła płakać i przez chwilę Kelly omal nie nabrała się na tę nieudolną sztuczkę z przestraszonym dzieckiem. Omal. Ale nie do końca. - Mamusiu, proszę, przyjdź tutaj! - Już idę - wyszeptała. - Mamusia musi się teraz rozłączyć. - Nie! Proszę... kocham cię, mamusiu, tak się boję... - Połączenie zostało przerwane. Kelly zamarła. Nie spodziewała się, że ten ktoś się rozłączy. Chyba że już ją namierzył. Cholera. Ogarnął ją strach. Musi zachować jak największą ostrożność, pozostać w ukryciu. Bezszelestnie minęła szopę i poidło dla zwierząt. Gdzie tu można się ukryć... gdzie można się ukryć w Oak Hill... jakie dostała wskazówki? Czego dowiedziała się od rozmówcy naśladującego szept dziecka? Jest ciemno. Do diabła, wszędzie tu jest ciemno. Pełno ziemi i szkła i brzydko pachnie. Piwnice. Ale tu było kilka piwnic, które... Nagle doznała olśnienia. Oczywiście, już wie gdzie. Bawiła się tam, gdy była dzieckiem. Adam pędził na łeb na szyję. Caitlyn zostawiła mu wiadomość, że jedzie do Oak Hill. Na szczęście zdążył ją jeszcze odsłuchać, ale zaraz potem bateria się wyczerpała. Nawet nie mógł nigdzie zadzwonić! Zacisnął dłonie na kierownicy. Nie ma czasu do stracenia. Całe szczęście, że znalazł w plecaku tę dyskietkę. Włożył ją do laptopa i siedząc w samochodzie, w opuszczonej żwirowni, przejrzał notatki Rebeki. Jak to się stało, że nie 205