– A reszta? – zdołał wyszeptać. – Nikomu nic nie jest, Bradley – odparł stanowczo Walt. – Martw się lepiej o swój pechowy tyłek. Że też dałeś się tak podejść. – Podłączył kroplówkę, bo ranny tracił coraz więcej krwi. – Świetnie się trzymasz – zapewniła Rainie woźnego. Przyklęknęła i uśmiechnęła się do niego. – No więc, co się tutaj stało, Bradley? – Ranili... mnie. – Nie żartuj, naprawdę? – Zmuszała się do beztroskiego tonu, jak gdyby ucinali sobie pogawędkę przy obiedzie. – Widziałeś, kto to zrobił? – Wyszedł... zza... rogu. Skóra Bradleya przybierała błękitnawy odcień. Sinica. Potem nastąpi wstrząs oligemiczny na skutek upływu krwi i w końcu utrata przytomności. Jeśli krwawienie nie zostanie powstrzymane, Bradley umrze. Walt i Emery uwijali się jak w ukropie, ale kolejne bandaże nasiąkały czerwienią. – Usłyszałem strzały... wydyszał ranny. – Chciałem... pomóc. – Jesteś dzielny, Bradley. Skrzywił się. – Wyszedł zza rogu... bum. Nie... widziałem. – Kto strzelał? – Tak. – Oddech ze świstem wydobywał się z piersi Bradleya. – Walczyłem w http://www.tarczeprostokatne.info.pl wydobywania pieniędzy ze wszystkiego, a nawet z niczego. U nas przecież bywa zwykle na odwrót: im więcej złotej rudy czy diamentów wala się pod nogami, tym bardziej rujnujące są straty, a tu Witalis wymyślił sobie, że nieurodzajną kamienistą ziemię na Przylądku Sprawiedliwych doprowadzi do użytku, i od razu okazało się, że kamienie są tam nie zwykłe, tylko święte, bo skropione krwią świętych męczenników, których trzysta lat temu wykończyli rajtarzy szwedzkiego hrabiego de la Gardie. Faktem jest, że kamienie te mają kolor czerwonobury, ale, jak sądzę, nie od krwi, tylko od wrostków manganu. Zresztą to nieważne, ważne natomiast jest to, że pielgrzymi teraz sami odkuwają kawałki głazów i zabierają ze sobą. Stoi tam specjalnie w tym celu mnich z kilofem i wagą. Chcesz skorzystać z kilofa – płacisz piętnaście kopiejek. Chcesz zabrać ze sobą święty kamień – zważ i zabieraj, po dziewięćdziesiąt dziewięć kopiejek funt. W ten sposób Witalis powolutku oczyszcza do niczego niezdatną działkę, a skarbiec klasztorny ma
kolbą. Rainie podejrzewała złamanie. Oko spuchło i nie mogła go otworzyć. Bała się, że oczodół został poważnie uszkodzony. Zaczynała widzieć podwójnie, a ból stawał się coraz ostrzejszy. Może to krwotok? Skrzep? Ewentualności było nieskończenie wiele. Ale też z pewnego drobiazgu mogła się w duchu cieszyć. Kiedy Richard Mann zamierzył się na nią kolbą, strzeliła na oślep i trafiła go w prawy pośladek. Zignorował draśnięcie, lecz po krótkiej wspinaczce stromym zboczem, zaczął oszczędzać prawą nogę. Nie szedł już Sprawdź jdalej za dwa dni chcę cię widzieć u siebie. Mam nadzieję, że będziesz miał coś, czym się wykupisz od deportacji. No, chyba że twój nowy znajomy szybciej da znać o sobie. Teraz dość pogawędki. Możesz iść. Podhorecki jednak nie rusza się z miejsca, a jego spojrzenie zmienia się w znak zapytania. – No idź, przecież nie właduję ci kulki w plecy. Chyba że ładnie poprosisz. Ach, zapomniałem, wy Polacy jesteście zbyt hardzi, żeby prosić. Więc jak to z wami jest, Podhorecki? – rzuca komisarz w stronę oddalających się zgarbionych pleców. – Jak bardzo