podała jeden Joannie.

- No myślę. Niemiłe uczucie, kiedy jest się pomijanym, co? A teraz - Nevada cofnął się o kilka schodków i usiadł na krawędzi poręczy - ustalmy sobie jedną rzecz. Pomagamy sobie nawzajem i pracujemy razem, żeby ją odnaleźć. To oznacza, że wymieniamy się informacjami. Żadne z nas nie porywa się na samodzielne poszukiwania. Zawahała się przez moment. - To uczciwy układ. - Dobrze. A więc gdzie jesteś? Mieszkasz w domu ze swoim starym? - Na razie. To go zirytowało, ale nic nie powiedział. - Postaraj się wydobyć coś od sędziego. - Próbowałam, wierz mi. - Podeszła do krawędzi ganku i patrzyła na pole, gdzie trzy najlepsze klacze Nevady skubały trawę, a ich boki błyszczały w ostatnich promieniach słońca. - I? - Och, równie dobrze mógłbyś rzucać śnieżkami w ogień. - Wobec tego będziemy musieli spróbować czegoś innego. - Jestem zwarta i gotowa. Spojrzał na nią przeciągle. - W to nie wątpię. Serce Shelby miotało się w klatce piersiowej jak oszalałe. Co on, u diabła, sobie myślał, flirtując z nią, całując ją, zachowując się jak podrywacz? - No, to bierzemy się do roboty - powiedziała, udając, że nie widzi muskularnych ramion Nevady, jego opalonej, http://www.restauracjaplaza.pl/media/ - Dzieki. - Nie ma za co - odparł Ole, uprzejmie skłaniajac głowe. Twardziel warknał krótko. Nick wspiał sie na schody i ruszył przez wysypany ¿wirem parking, na którym bez ładu i składu porozstawiane były samochody, furgonetki i cie¿arówki. Wsród nich. i ak przysłowiowy brylant w popiele, lsnił srebrzysty jaguar z właczonym silnikiem. Tablice z Kalifornii zdradzały przybysza z południa. Silnik zgasł nagle. Drzwi od strony kierowcy otworzyły sie i z samochodu wysiadł wysoki me¿czyzna w eleganckim garniturze, płaszczu przeciwdeszczowym i wypolerowanych półbutach. Alex Cahill we własnej osobie.

jak mama. - Słyszałam, jak mówiłas, ¿e nie wierzysz w to, ¿e jestem twoja matka. - Nie mówiłam tak! To znaczy... Cholera, mamo... to znaczy... jestes jakas zbyt miła. Zbyt uprzejma. Marla była zrozpaczona. Sprawdź - Mo¿e. - Marla zaryzykowała jeszcze jedno spojrzenie w jego strone. Patrzył przed siebie, trzymajac obie dłonie na kierownicy. Marla uswiadomiła sobie ze wstydem, ¿e w tej chwili jest jej bli¿szy ni¿ jej ma¿. Sfrustrowana, potarła dłonia czoło. - Chyba jeszcze ci nie dziekowałam - powiedziała. Nick spojrzał na nia z ukosa. - Uratowałes mi ¿ycie, wiesz o tym. W domu. Mogłam tego nie prze¿yc. - Zrobiłem, co nale¿ało. - Cos ci jednak zawdzieczam. Nawet całkiem sporo. - Nie zapisuje swoich zasług. - Mo¿e powinienes. - Nic dobrego by to nie dało - stwierdził, wje¿d¿ajac na