otworzył doskonałą postną jadłodajnię, zorganizował przejażdżki łodziami po cieśninkach i

Pani Lisicyna pospiesznie osłoniła szyję chustką, ale spróbowała ten punkt aktu oskarżenia odrzucić. – Kiedy indziej ojciec sam mi dał błogosławieństwo na takie postępowanie. – A tym razem nie tylko błogosławieństwa nie dałem, ale wprost zabroniłem – odparł Mitrofaniusz. – Tak czy nie? – Tak... – Myślałem, żeby na policję na ciebie donieść. I nawet trudno mi wybaczyć, że tego nie zrobiłem. Pieniądze pasterzowi porwać! Już trudno niżej upaść! Na katorgę by cię posłać, najodpowiedniejsze to dla złodziejki miejsce! Polina Andriejewna nie oponowała – nie miała argumentów. – I jeśli nie doniosłem na ciebie, zbiegłą czernicę i rozbójniczkę, do policji śledczej na całe imperium – a po rudości i piegach szybko by cię znaleźli – to tylko z wdzięczności za uleczenie. – Za co? – zdumiała się pani Lisicyna, sądząc, że się przesłyszała. – Jak się dowiedziałem od siostry Krystyny, że ty, powoławszy się na mnie, gdzieś pojechałaś, i zrozumiałem, coś sobie zamyśliła, od razu zdrowie mi się poprawiło. Zawstydziłem się, Pelasiu – cicho powiedział archijerej i od razu widać było, że wcale się nie gniewa. – Zawstydziłem się słabości swojej. Co to ja, płaczliwa starucha jestem? W pościeli się walam, dekokty panów doktorów po łyżeczce popijam. Owieczki swoje nieszczęśliwe w kłopotach opuściłem, wszystko na kobiece barki zwaliłem. I tak mi się wstyd zrobiło, że już http://www.rehabilitacja-mlynarska.pl/media/ wielkie odkrycie. Wyobrażała sobie, że stanie przed tymi ludźmi i powie im dokładnie, co wydarzyło się we wtorek. I dlaczego. Nie mijaliby już gmachu szkoły z bolesnym lękiem. Nie zastanawialiby się przy śniadaniu, co dzisiaj może przydarzyć się ich dzieciom. Nie zadawaliby potwornych pytań, dlaczego trzynastoletni chłopcy nagle strzelają do swoich kolegów. Tymczasem Rainie stała na szmaragdowym wzgórzu, na jedynym cmentarzu w Bakersville, czując na twarzy uderzenia wiatru i przysłuchując się posępnej pieśni w wykonaniu czternastoosobowego chóru. Frederick Bensen rozpłakał się i matka przytuliła go jak małe dziecko. W końcu zapadła cisza, ale ludzie nie ruszali się z miejsc. Znów wystąpił pastor Albright. Odchrząknął i powiedział, że uroczystość dobiegła końca. Powinien tu być Danny, pomyślała Rainie. Danny, Shep, Sandy, Becky i, do diabła, Charlie Kenyon, i ten tajemniczy facet w czerni, i każdy chłopak, który miewa ochotę wziąć

pokłoniła w pas majestatycznemu miastu, a ściślej – jego oświetlonemu nadbrzeżu, jako że sam Nowy Ararat w wieczornym czasie nie był widoczny: „Wasilisk” pół dnia stał na mieliźnie w oczekiwaniu na holownik i dotarł na wyspę z wielkim opóźnieniem, już po zmroku. Lagrange ukłonił się z galanterią współuczestniczce romantycznej przygody, ale ona widać już przygotowała się do uspokojenia i oczyszczenia duszy, toteż nawet nie odwróciła Sprawdź – Policja! Ręce do góry! Nadal nic. Kolejne podniecone głosy. – Jak to, nie ma? Gdzie on, do diabła, mógł wyparować? Zdaje się, że mieliście pilnować drania. – Nie wiem. Bóg mi świadkiem, nie wiem. Wzrok Rainie padł na lustro umieszczone nad podwójną umywalką. Duży czerwony napis głosił: ZA MAŁO, ZA PÓŹNO. Tuż obok zwisał, przyklejony do szklanej tafli, kosmyk włosów. Długich, czarnych, lekko falujących. Rainie nie potrzebowało raportu z laboratorium, żeby zgadnąć, do kogo należały. Oczyma wyobraźni ujrzała piękną Melissę Avalon leżącą na podłodze bez życia z rozsypanymi włosami. – Za mało, za późno – przeczytała Rainie drżącym głosem. Przesunęła wzrokiem po