Bez trudu udało jej się zaprzyjaźnić z Alice, która czuła się bardzo samotna z dala od ojczyzny, rodziny i przyjaciół. Potrzebowała bratniej duszy, z którą mogłaby dzielić troski i podziwiać ukochaną córeczkę. Isabella gorliwie wzięła na siebie tę rolę. Na myśl o tym znowu ogarnęły ją wyrzuty sumienia, ale jak zwykle natychmiast je stłumiła.

Nie przekonała go, ale nie było czasu na dyskusje. Tak szybko, jak było to możliwe, pobiegła w stronę schodów. - Edward! - Nie musiała udawać niepokoju. Niemal drżąc, rzuciła mu się w ramiona i osłoniła go własnym ciałem. - Isabella! Co tu robisz? - Zgubiłam się po ciemku. - Na miłość boską! Jakim cudem zeszłaś prawie na sam dół? - Nie wiem. Przestraszyłam się i... musiałam stracić orientację. Proszę cię, wracajmy do loży. - Dobrze, że nic ci się nie stało. Mogłaś sobie skręcić kark na tych schodach. - Chciał ją od siebie odsunąć, ale przytuliła się do niego jeszcze mocniej. - Pocałuj mnie! - poprosiła. - Skoro nalegasz... Bez namysłu odwzajemniła pocałunek, ale jej głowa pozostała chłodna. Poza jego plecami odnalazła klamkę i położyła na niej dłoń, gotowa w każdej chwili wepchnąć go do środka. Wyobrażał sobie, jak bardzo musiała być przestraszona, więc całował ją delikatnie i tulił do siebie. Potem ujął jej twarz w dłonie i szeptał kojące słowa. Nagle rozbłysły wszystkie światła. To, co stało się potem, miał zapamiętać do końca życia. Wydarzenia potoczyły się tak szybko, że nie zdążył się przestraszyć. Najpierw poczuł się zaskoczony, potem przyszło gorzkie rozczarowanie. Kiedy zrobiło się jasno, przestali się całować. Bella czuła, że człowiek Blaque'a nie opuścił teatru i teraz tylko czeka, by wykorzystać okazję. Bez chwili wahania popchnęła Edwarda na drzwi i błyskawicznie obróciła się do niego plecami. Zamachowiec właśnie wyciągał broń, ale ona była szybsza. Edward zauważył mężczyznę szykującego się do strzału. Z całych sił odepchnął się od ściany, desperacko próbując zasłonić sobą Bellę. Nie zdążył. Nim zdołał jej dosięgnąć, oddała strzał. Jak skamieniały patrzył na mężczyznę osuwającego się bezwładnie na podłogę. Potem przeniósł wzrok na pistolet, który Bella trzymała w pogotowiu. Zdziwienie przypłynęło i odpłynęło niczym fala. Potem nie czuł już nic. Kiedy się odezwał, jego głos był całkiem beznamiętny. - W co ty grasz? I po czyjej stronie? Pierwszy raz w życiu zabiła człowieka. Ćwiczyła to nieskończoną ilość razy na szkoleniach, ale dotąd dopisywało jej szczęście. Patrzyła na sztywniejące ciało niedoszłego zabójcy i na własny pistolet, który wydał jej się dziwnie obcy i śliski. Była blada, ale jej oczy lśniły niezdrowym blaskiem. - Wszystko ci wyjaśnię - szepnęła głucho - ale nie w tej chwili, dobrze? - Słysząc dudnienie kroków na schodach, wzięła się w garść. - Zaufaj mi - dodała dużo pewniejszym tonem. - To ciekawa prośba, zwłaszcza po tym, co przed chwilą widziałem. - Odsunął ją na bok i ruszył w stronę nadbiegających strażników. - Edward, błagam! - Mocno chwyciła go za rękaw. - Powiem ci wszystko, co wolno mi powiedzieć. Będziesz mógł to sprawdzić u Emmetta albo swojego ojca. http://www.psychoterapiawarszawa.info.pl/media/ Żołądek podszedł jej do gardła. Miała nadzieję, że nie spostrzegł, iż wstrząsnęła się z obrzydzenia. - Kocham słońce - odparła. Nie cofnęła się, gdy stanął bardzo blisko. - Legenda głosi, że porzuca pan kobiety z taką samą łatwością, z jaką je zdobywa - dodała z uśmiechem. - Porzucam je tylko wtedy, kiedy mi się znudzą. - Położył dłoń na jej karku i pieszczotliwie pogładził. Jego lekki dotyk znów przypomniał jej pająka. - Mam przeczucie, że pani będzie umiała mnie zabawić. Nie szukam w kobiecie urody. Znacznie bardziej pociąga mnie intelekt. Czuję, że byłoby nam razem dobrze. Zesztywniała. Gdyby ją pocałował, dostałaby torsji. W ostatniej chwili lekko się uchyliła. - Niewykluczone... Jednak najpierw musimy załatwić interesy. Zacisnął palce na jej karku, ale zaraz ją puścił. Czerwone ślady, które po nich zostały, utrzymywały się jeszcze przez długie minuty. - Jest pani ostrożna, lady Isabell. - Nie przeczę. Dlatego zanim zostaną pańską kochanką, chcę zobaczyć na swoim koncie pięć milionów. A teraz, jeśli pan pozwoli, chciałabym już wracać. Zaraz zaczną mnie szukać. - Oczywiście, może pani odejść. - Do końca tygodnia muszę otrzymać to, o co prosiłam. - Wkrótce dostanie pani świąteczny prezent od ciotki z Brighton. Skinęła głową i wyszła. Blaque wrócił na sofę. Usiadł wygodnie i dopalając cygaro pomyślał o tym, że bardzo ją polubił. Nawet trochę żałował, że będzie musiał ją zabić.

- Dlaczego z Angielką? Lieven nachylił się ku niemu. W jego spojrzeniu błysnęła niechęć. - Bo wielki książę Kurkow jest teraz o wiele popularniejszy w Londynie niż w Petersburgu. - Sądziłem, że dawny przyjaciel cara cieszy się względami na jego dworze. - Cieszył się, lordzie Alecu. Cieszył - poprawił go Lieven znacząco. Sprawdź - Faraon i inne hazardowe gry stały się przyczyną mojej klęski. Nie można posłużyć się w nich żadną strategią. Stawia się pieniądze i czeka, co z tego wyniknie. A ja lubiłem wygrywać w faraona. - Dlaczego? - Sam nie wiem. Czułem się wtedy... wybrańcem losu. Ulu - bieńcem fortuny. Wiem, że brzmi to absurdalnie. - Poduszka zaszeleściła, gdy przekręcił głowę, żeby spojrzeć w górę. - Lecz jeśli wygrana była błogosławieństwem, to przegrana, jak łatwo sobie wyobrazić, przekleństwem. Ale sądziłem, że zdołam odwrócić koło fortuny. Nie potrafiłem z tego zrezygnować. Jeszcze jeden rzut kości, jeszcze jedna partia kart! Koniecznie chciałem odzyskać swój status szczęściarza. - Dlaczego tak cię to pociągało? Zastanowił się nad jej pytaniem. - Myślę, że hazardowe gry odwracały moją uwagę od innych rzeczy. - Na przykład od czego?