- Zmieniłem zdanie. Nie chcę, żebyś to robiła. Myliłem się. - Miałeś rację - rzuciła szorstko. Quincy zaniemówił. Spojrzał jej prosto w oczy. Dłuższą chwilę milczeli. - To jest bardzo trudne - powiedziała w końcu Kimberly. - To znaczy... Nawet nie wiemy, kim jest ten mężczyzna, a proszę, co on już z tobą robi. Mama nie żyje, Mandy nie żyje, a teraz musisz się martwić o Rainie i o mnie. - Zawsze bałem się o ludzi, na których mi zależy. - Ale nie tak. Nie tak strasznie. - Ja zawsze się martwię - powiedział cicho Quincy. - Taka jest natura mojej pracy. Wiem, co się może wydarzyć i myślę o tym do późna w nocy. - Nic nam nie będzie - stwierdziła stanowczo Kimberly. - Teraz już wiemy, co się dzieje, a informacje to potęga! On nic nam nie zrobi. - Zapoznamy się znacznie bliżej z Mitchelem Millosem - powiedział łagodnie Quincy. - Wyszperam jeszcze pięć do dziesięciu nazwisk, a potem zgłoszę się do Everetta i sprawdzę, czy mają coś nowego. Być może mój ojciec... - głos mu się załamał. Wziął się jednak w garść. - I podejdziemy tego Ronalda Dawsona. Tak czy inaczej znajdziemy coś na niego. - Mamy w rękawie ostatniego asa - odezwała się Rainie. - Phil de Beers w Wirginii. Nadal śledzi Mary Olsen. Zastanów się. Ona jest sama. http://www.przedszkole17gda.com.pl Phila de Beersa, a on za standardową stawkę będzie organizował potrzebne jej kartoteki. Okazało się, że warto było wydać tysiąc sześćset dolarów na zdobycie licencji. Rainie spakowała rzeczy na trzy dni i dorzuciła do nich swojego glocka z nierdzewnej stali. W trzy godziny później leciała już samolotem, wreszcie na tyle rozluźniona, że przestała kurczowo trzymać się fotela, i zaczęła czytać oficjalny raport o śmierci Amandy Jane Quincy. Na miejscu zdarzenia pierwszy zjawił się policjant z policji stanowej, którego wezwał przez komórkę kierowca ciężarówki. Było to o piątej pięćdziesiąt dwie. Roztrzęsiony kierowca ciężarówki zeznał, że zobaczył ciało na poboczu. Wysiadł i znalazł starszego mężczyznę, który wydawał się mart¬ wy, zabitego niedużego psa, a nieco dalej w krzakach forda explorera rozbi¬
spoglądał na nich z pełnym wyższości współczuciem, zarezerwowanym zwykle dla trędowatych. Nie chciała patrzeć na drzwi garażu, gdzie rano ktoś wypisał czerwoną farbą: „Dzieciobójca”. Danny nie był mordercą. Był dzieckiem. Jej dzieckiem. Ona, Sandy, musi odzyskać rodzinę. Musi być dzielnym wojownikiem, pogromcą smoków. Ale nikt nie umiał jej powiedzieć, gdzie są te smoki, którym ma stawić czoło. Nikt nie Sprawdź zabójstw. Siedział milczący i oszołomiony, gdy szef pokrótce nakreślił mu sytuację. Wyglądało na to, że w przeciągu zaledwie kilku lat w stanie Oregon doszło do drugiej szkolnej masakry. Technicy policyjni byli już w drodze, tak samo funkcjonariusze powiatowi i stanowi. Sprawca nie został ujęty, a w dodatku nikt nie wiedział, gdzie się podział szeryf. – Dzwonił do nas gubernator – ciągnął ponuro szef. – Sprawa jest prestiżowa, a zdaje się, że już wymknęła się spod kontroli. Góra chce mieć tam człowieka z doświadczeniem, zdolnościami organizacyjnymi, kogoś kto skoordynuje działania sił lokalnych, stanowych i, co całkiem prawdopodobne, federalnych. – Naturalnie. Szef obrzucił spojrzeniem doskonale skrojony szary garnitur i silną, wysportowaną sylwetkę detektywa. – Kogoś, kto dobrze wypadnie w mediach. Abe uśmiechnął się chytrze. Lubił dziennikarzy. Wiedział, czym ich karmić, a potem