- Siadaj! - rozkazał krótko. Zatrzymała się w połowie drogi do drzwi, ale nie wróciła na miejsce.- Zapominasz się. Nikt z moich ludzi nie wychodzi, póki nie dostanie mojej zgody.

- To smutne, kiedy kobieta pije sama - wybełkotał po francusku. - A jeszcze smutniejsze, kiedy nie może być sama, choć tego pragnie - odparła swoją nienaganną, wyspiarską angielszczyzną. - Jeśli komuś Bozia poskąpiła urody, to nie powinien być tak wybredny - burknął, ale dał jej spokój i wrócił na miejsce. Uśmiechnęła się do siebie i popatrzyła w stronę wejścia. Właśnie wtedy do baru wszedł jakiś mężczyzna. Miał na sobie mundur marynarza i czapkę zsuniętą głęboko na oczy. Daszek rzucał cień na jego ogorzałą, szczupłą twarz. Tym razem Bella nie miała wątpliwości. Powoli podniosła szklankę do ust. - Która godzina? - zapytał nieznajomy po angielsku, a gdy mu odpowiedziała, przerzucił się na francuski i zauważył, że wieczór jest chłodny. Zamówił drinka, ale więcej się do niej nie odezwał. Wypił bez pośpiechu, po czym wyszedł na ulicę. Odczekała parę minut, a potem poszła za nim. Czekał w jednym z doków. Miejsce było słabo oświetlone, więc z daleka wyglądał jak mroczny cień. Bella zbliżyła się do niego pewnym krokiem, wiedząc, że to, co ją zaraz spotka, może być jej początkiem albo końcem. - Masz informacje - bardziej stwierdził niż zapytał. Jego angielszczyzna była poprawna, pozbawiona akcentu. Blaque umiał dobierać ludzi. - Popłyniemy tym - rzucił, wskazując małą motorówkę. Wiedziała, że nie ma wyboru. Na morzu była zdana wyłącznie na siebie, ale nie wahała się nawet przez chwilę. Zwinnie wsiadła do łódki, zajmując miejsce obok steru. Po chwili mężczyzna do niej dołączył. Nagły pomruk silnika poniósł się po spokojnej wodzie jak grzmot. Odetchnęła głęboko i starała się myśleć wyłącznie o tym, że jest coraz bliżej celu. ROZDZIAŁ SIÓDMY Emmett będzie wściekły. Bella uśmiechnęła się do siebie i mocniej chwyciła za brzeg siedzenia, gdyż nabierająca prędkości łódź zakołysała się gwałtownie. A więc Blaque wcale nie rezyduje w willi blisko pałacu. Przyczaił się na morzu. Tam rzeczywiście nie będzie miała żadnego wsparcia. Nie martwiło jej to. Zawsze wolała działać na własną rękę. Instynkt podpowiadał jej, że tego wieczoru na pewno go spotka. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc. Musi być bardzo spokojna. W takich sytuacjach nerwy są bardzo złym doradcą. Zamyślona popatrzyła na białą smugę piany, która znaczyła ich szlak. Wieczorny rejs po Morzu Śródziemnym jest bardzo przyjemny. Zwłaszcza że z każdą chwilą przybliża ją do celu, do którego zmierzała od dwóch lat. Czuła narastające podniecenie, ale nie strach. Zresztą i tak musiałaby nad nim zapanować. Lęk paraliżował, a ona musi mieć jasny umysł i sprawne ruchy. Nie popełni żadnego błędu. Nie może. Długo i mozolnie wspinała się coraz wyżej w organizacji, cały czas polegając na własnych umiejętnościach. Dzięki cichemu wsparciu międzynarodowej organizacji bezpieczeństwa pomogła ubić kilka świetnych interesów związanych z handlem bronią, diamentami i narkotykami. Cel uświęca środki. Najtrudniejszym zadaniem okazało się wyeliminowanie z gry Bouffe'a, prawej ręki Blaque'a. Wiele wysiłku i czasu strawiła na to, by niezwykle skuteczny i oddany adiutant wyszedł na pozbawionego kompetencji nieudacznika. Bella sporo ryzykowała, ale dzięki sprytnym machinacjom zepsuła kilka akcji, za które odpowiedzialny był Bouffe. Najbardziej spektakularnym wyczynem było pokrzyżowanie planów związanych ze sprzedażą broni dla wyjątkowo agresywnej grupy terrorystów. Kiedy wyglądało na to, że Bouffe zawalił sprawę, Bella wkroczyła do akcji. Terroryści dostali broń, a konto Blaque'a wzbogaciło się okrągłą sumką pięciu milionów franków. Bella miała nadzieję stać się wkrótce ich szczęśliwą posiadaczką. Motorówka szybko płynęła w stronę smukłego, białego jachtu kołyszącego się na lekkiej fali. Gdy byli blisko, mężczyzna wysłał kilka sygnałów latarką. Z pokładu odpowiedziano mu tym samym. Silnik ucichł i niesiona siłą rozpędu łódź stuknęła po chwili o wysoką burtę. Gładki metal drabinki przyjemnie chłodził dłonie. Bella wiedziała, że musi być taka sama jak owa stal: zimna i twarda. Bez chwili wahania, nie oglądając się za siebie, weszła na pokład, gdzie czekało nieznane. - Lady Isabella. - Wysoki mężczyzna o ciemnej skórze czekał na nią oparty o reling. Podał jej rękę i ukłonił się z wdziękiem. Od razu go rozpoznała. Wiele razy mówiono o nim podczas odpraw w biurze. Nazywał się James Batemen, miał dwadzieścia sześć lat, pochodził z Jamajki. Był absolwentem medycyny jednego z prestiżowych amerykańskich uniwersytetów. Nigdy nie rozpoczął praktyki, choć jak wynikało z materiałów operacyjnych, chętnie używał skalpela. Tyle że wolał ćwiczyć cięcia na zdrowych, i to bez znieczulenia. Szybko stał się jednym z faworytów Blaque'a. http://www.profood.net.pl/media/ pierwszej turze, ona czekała na rezultat w straszliwym napięciu. Złościła ją własna bezsilność, choć wiedziała, że wszystko zależy teraz wyłącznie od Aleca. Aby ich plan się powiódł, nie wystarczyło tylko wyeliminować Michaiła z gry. Alec musiał również zwyciężyć cały turniej. Gdyby mu się to udało, nie tylko mógłby zwrócić jej dom, lecz także zyskać niewyobrażalne wprost bogactwo. Wysokość nagrody, trzysta dwadzieścia tysięcy funtów, była po prostu porażająca. Na każdego członka zwycięskiej pary przypadało po połowie, czyli sto sześćdziesiąt tysięcy funtów, minus - rzecz jasna - dziesięć procent na rzecz wdów i sierot. Obydwaj zwycięzcy po zakończeniu turnieju mieli być fetowani na specjalnym balu. Becky wiedziała, że Alec z trudem panuje nad sobą. Prawie nie spał w nocy, krążąc w kółko po pokoju, a potem siedział w ogrodzie i palił cygara. Niemalże nie tknął jedzenia, lecz wypił cały dzbanek mocnej kawy. Chociaż doceniał jej wsparcie, bujał gdzieś daleko myślami. Odkąd zdołał pogodzić się ze sobą, całą uwagę skupił na turnieju. Becky wiedziała,

- No i co z tego!? Książę musi mieć księżniczkę – przewrócił się na brzuch, wymachując nogami w powietrzu i spoglądając na przyjaciela z powątpiewaniem. – Bo wyglądam na księżniczkę, prawda? – zapytał z wahaniem. Karol uśmiechnął się pod swoim nieco spłaszczonym i dużym nosem, po czym przytaknął. Tak, jego przyjaciel z pewnością wyglądał na księżniczkę. – No, to muszę sprawić, aby mnie pokochał! Pójdę do niego jutro! A jeżeli to nic nie da, to i pojutrze! Sprawdź Reszta ogolonych praktycznie na łyso, przypakowanych facetów parsknęła śmiechem. Już z tej odległości blondyn mógł wyczuć silną woń alkoholu. Pięknie. Kobieta spojrzała na nich przerażona, tak samo jak Krystian. Wtedy udało mu się uciec, ale teraz…? Chociaż był środek dnia… Może ktoś po prostu zauważy? - Jak się patrzę na ciebie pedale, to aż mi się rzygać chce – najniższy z mężczyzn w czarnej bluzie z wielkim, białym napisem „Prosto” zmierzył go zniesmaczonym, nieco pijackim spojrzeniem. – Kurwa, aż mam ochotę cię trochę obić! - W-wyjdźcie stąd! – zawołał blondyn, a głos mu się jak na złość załamał. – Zadzwonię na policję! – zagroził, chociaż nie miał przy sobie telefonu. Zostawił go gdzieś na zapleczu. Przełknął cicho ślinę, coraz bardziej zdenerwowany. Niemal czuł jak serce podchodzi mu do gardła. - Ale po co te nerwy? – zapytał najwyższy, podchodząc do skórzanej sofy i