znaczącymi spojrzeniami szarych oczu. Po prostu musiała z nim porozmawiać na temat

Pełen posępnych myśli zaparkował na pierwszym wolnym miejscu, zatrzasnął drzwiczki i szybkim krokiem ruszył w kierunku głównego wejścia do szpitala. Całą noc i ranek pracował nad sprawą Śnieżynki i z każdą godziną narastał w nim dziwny niepokój. Bał się, że coś się stało, że stan Lily uległ pogorszeniu. Dzwonił kilka razy do pielęgniarek - Lily albo spała, albo nikt nie odbierał. Przecież jest z nią Gloria, tłumaczył sobie, idąc do wind. Na pewno dałaby znać, gdyby stan się pogorszył. Na pewno by zadzwoniła. Mimo to ogarniało go irracjonalne uczucie, że stracił Lily. Dotarł do windy. Gęsto wypełniona, zatrzymywała się na każdym piętrze między pierwszym a szóstym. Wreszcie wydostał się z kabiny i już po chwili stanął przed pokojem Lily. Z bijącym sercem pchnął uchylone drzwi i zatrzymał się zdumiony. Oczekiwał najgorszego - że na przykład przeszła następny atak i ponownie otarła się o śmierć - tymczasem jego Lily siedziała w pościeli i śmiała się w najlepsze. Chichotała niczym pensjonarka, słuchając opowieści Glorii o którymś z jej szkolnych wyczynów. Santos odetchnął z ulgą. Nigdy nie widział Lily tak uszczęśliwionej. Od dawna nie słyszał, żeby zaśmiewała się tak radośnie. Potrząsnął głową. Dopiero co przeszła poważny atak serca, a tu cała promienieje. Dostrzegła go i posłała mu cudowny, zapierający dech w piersiach uśmiech. Poruszony do głębi, poczuł nieznaną dotąd lekkość. Dawno temu poprzysiągł sobie, że będzie się opiekował Lily, że będzie ją chronił bardziej niż własną matkę. Dotrzymał przysięgi. - Victor - zawołała, wyciągając do niego dłoń. - Przyszedłeś w samą porę, żeby posłuchać o pierwszym recitalu pianistycznym Glorii. Podszedł i wziął ją za rękę. - Nie mogę się doczekać. - Z uśmiechem pocałował ją w policzek. - Wyglądasz cudownie. - I czuję się cudownie. Doktor powiedział, że niedługo będę mogła wrócić do domu. Może nawet jutro. - Jutro? - zerknął na Glorię, a ta skinęła głową. - To wspaniale. - Jestem starym, twardym ptaszyskiem. - Zgadza się - przytaknął, śmiejąc się. - Nigdy nie popuszczałaś mi cugli. - Ty łobuzie! - Lily roześmiała się i poklepała go po ręku. - Tak ci popuszczałam cugli, że mało brakowało, a zszedłbyś na złą drogę. - Odwróciła się do Glorii i zaczęła opowiadać, jak to odkrywszy, że Santos wymyka się nocą do dziewczyny, pozamykała wszystkie okna i drzwi, zmuszając go o trzeciej nad ranem do użycia dzwonka. - Był okropnie zdziwiony - mówiła - a ja tylko słuchałam, jak chodzi od okna do okna, sprawdzając wszystkie po kolei. Wreszcie z nietęgą miną stanął przed drzwiami frontowymi. - Uważałem się za sprytnego - odrzekł wesoło. - Nie miałem pojęcia, że Lily jest sprytniejsza. Cały czas myślałem, że pomyliłem okna. Posypały się kolejne anegdoty, żartobliwe wspomnienia, dowcipy. Wreszcie Lily oczy same zaczęły się zamykać. - Jeżeli chcesz odpocząć - powiedział Santos do Glorii - ja tu posiedzę. Pokręciła głową. http://www.poziomzdrowia.pl - Dziękuję, Fiono. Chuda kobieta o siwiejących włosach schowanych pod czarnym czepkiem usiadła na sofie i przyjęła filiżankę herbaty od lokaja. - Sama dopiero niedawno zdjęłam wdowi czepek - zwierzyła się pani Delacroix. - Drogi Oscar padł martwy pewnego popołudnia, zostawiając moją biedną córkę i mnie zupełnie same na świecie. - Ja straciłam męża w straszny sposób - powiedziała lady Welkins. - Dobry Boże! - Nie wiem, czy pani słyszała plotki. Został zamordowany. Fiona przycisnęła dłoń do dekoltu. - Och, nie może być! Kobieta pokiwała głową. - Przez moją własną damę do towarzystwa, ale niestety nie potrafiłam tego

Matka... Boże, wszystko tylko nie to! Ale cóż by innego? Dopadła samochodu, usadowiła się za kierownicą i dopiero wtedy zerknęła przez tylną szybę, jakby oczekując, że ujrzy pogoń. Na parkingu nikogo jednak nie było. Uruchomiła silnik i wyjechała pełnym gazem na ulicę, nie zważając na głośne klaksony gwałtownie hamujących aut. Zdawała sobie sprawę, jak ważne dla Liz było stypendium u niepokalanek. Usunięcie ze szkoły to dla niej koniec marzeń o lepszej przyszłości. Zacisnęła palce na kierownicy. Czuła się zupełnie bezradna i kompletnie osamotniona. Jej najlepsza przyjaciółka. Boże, co pocznie bez Liz? Przekraczając szybkość, pędziła w stronę mieszkania Liz. Dotarła na miejsce w rekordowym czasie. Była tutaj wcześniej zaledwie dwa razy; zazwyczaj, kiedy się umawiały, czekała na Liz w samochodzie przed domem. Ojciec Liz Sprawdź stanęło w rzędzie za panem domu. Wielki czarny pojazd zakołysał się i zatrzymał u stóp schodów. Tuż za nim stanął drugi, znacznie skromniejszy. Kamerdyner i pozostali służący wysunęli się naprzód, a ich miejsce zajął pan Mullins. - Milordzie, pozwolę sobie jeszcze raz wyrazić podziw, że tak sumiennie wypełnia pan obowiązki rodzinne. Lucien zerknął na doradcę. - Dwóch ludzi podpisało przed śmiercią jakiś papier, a ja teraz muszę ponosić konsekwencje. Wpadłem w pułapkę, więc proszę mnie nie chwalić za to, czego nie mogłem uniknąć. - Mimo wszystko, milordzie... - Mullins urwał na widok pierwszego gościa i po chwili wykrztusił: - O, Boże! - Bóg nie ma z tym nic wspólnego - rzucił cicho hrabia. Fiona Delacroix skinęła niecierpliwie na kamerdynera, żeby podał jej laskę. Nie