A więc matka Glorii nie wiedziała. Dobry Boże, co ona zrobiła?

Tym razem wnętrza St. Charles nie zrobiły na Santosie wrażenia. Nie zatrzymywał się, by popatrzeć na ludzi i na otoczenie, nie zastanawiał nad charakterem relacji łączących Lily z panią St. Germaine ani nad zawartością koperty, którą miał w kieszeni. Tym razem głowę miał zajętą myślami o ciemnowłosej piękności, małej petardzie, która jednym pocałunkiem wywróciła cały jego świat do góry nogami. Zaklął pod nosem. Próbował o niej zapomnieć. Przywoływał trzeźwe, rozsądne argumenty. Rzucił się w wir zajęć, umówił się nawet z jakąś dziewczyną, którą znał ze szkoły. Wszystko na nic. Nie mógł przestać myśleć o Glorii. Wyganiany z pamięci, jej obraz powracał nieoczekiwanie, jak choćby wtedy, kiedy całował na dobranoc dziewczynę, z którą spędził wieczór. Pokręcił głową z niesmakiem. Od burzliwego, namiętnego spotkania z Glorią St. Germaine minęły trzy tygodnie. Dlaczego nie był w stanie o niej zapomnieć? Najtrudniejszy moment przyszedł cztery dni po spotkaniu. Pojechał do śródmieścia, zaparkował wóz w pobliżu niepokalanek i wyczekiwał pod bramą szkoły. Jak zadurzony sztubak! Co za bzdura! Ocknął się w porę, zanim Gloria zdążyła go zauważyć, zanim doszło do katastrofy. Gdyby ją zobaczył, nie zdołałby odejść. Wszedł schodami na drugie piętro, odnalazł biuro pani St. Germaine, wręczył jej przesyłkę odLily, odebrał kopertę, którą przygotowała. Wszystko w kompletnym milczeniu. Czuł jeszcze większą niechęć do matki Glorii niż za pierwszym razem. Piekącą, żywiołową nienawiść. Zastanawiał się, jak dziewczyna tak pełna życia i ognia, jak Gloria może być jej córką. Zbiegł po schodach i ruszył do wyjścia z wzrokiem martwo utkwionym przed siebie, jakby lękał się, że w każdej chwili może natknąć się na Glorię. A jednak podświadomie jej szukał, w głębi serca miał nadzieję ją zobaczyć. Wściekało go, że nie jest w stanie panować nad własnymi myślami. Śmieszne, żałosne. Zawróciła mu w głowie mała, zepsuta flirciara, która prawdopodobnie dawno już o nim zapomniała. Wyszedł na ulicę i odetchnął pełną piersią. Udało się. Oddał przesyłkę, nie natykając się na Glorię. Nie wiedział tylko, czy bardziej jest z tego powodu zawiedziony, czy też zadowolony. Uśmiechnął się do szwajcara i ruszył energicznym krokiem w stronę samochodu. Zaparkował kilka przecznic dalej, w jakiejś bocznej uliczce. Skręcił za róg i... zatrzymał się zdumiony. Oparta o jego samochód stała Gloria. Miała na sobie dżinsy, biały sweter i skórzaną kurtkę, twarz uniosła ku słońcu, ręce zaplotła na piersi. Była niewiarygodnie piękna. Serce zabiło mu mocniej, nie wiedział, co powiedzieć. Nie miał też pojęcia, jak go znalazła, ale jedno wiedział na pewno - zamierzał uciec, zgubić się jej. Natychmiast. - Cześć, Glorio. - Cześć, Santos - odpowiedziała, nie zmieniając pozycji. http://www.pol-dent.pl - Przykro mi, Glorio, ale nie mogę. Ktoś cię potrzebuje. Ktoś bardzo dla mnie ważny. Nie mogę go zawieść. - To śmieszne - prychnęła. - Zatrzymaj albo oskarżę cię o uprowadzenie. Santos zignorował jej pogróżki. - Najpierw coś ci opowiem. Coś, czego inaczej na pewno nie chciałabyś wysłuchać. Jeśli potem nadal będziesz się upierała, żeby wysiąść, droga wolna. - Mów. Co to za historia? - O matce i córce. - Znów zerknął w stronę Glorii. Odwróciła głowę, manifestując brak zainteresowania. - Matka kochała swoją córkę z całego serca - zaczął. - Chciała, żeby dziewczyna miała udane życie, bardziej udane niż ona. I nic dziwnego, jeśli wiemy, że ta matka była prostytutką, właścicielką burdelu, mówiąc ściśle. Burdelmamą. Podobnie zresztą jak jej własna matka, jak babka, z pokolenia na pokolenie wszystkie zajmowały się tą samą profesją. Gloria zwróciła ku niemu twarz i zaczęła słuchać opowieści. - Matka postarała się - ciągnął - o nowe nazwisko dla córki. Wysłała ją do szkoły, gdzie nikt nie wiedział, kim dziewczyna jest i skąd pochodzi. Córka miała jednak własne plany. Skorzystała z okazji i postanowiła na zawsze zerwać z przeszłością. Zwiodła wszystkich, okłamała nawet człowieka, za którego potem wyszła za mąż. Nigdy więcej nie zobaczyła się z matką. Nie chciała nawet zobaczyć jej na łożu śmierci, chociaż było to ostatnie i jedyne życzenie umierającej. Przez chwilę obydwoje milczeli. - Intrygująca historia - Gloria odezwała się pierwsza. - Ale dlaczego mi ją opowiadasz? Co ona ma ze mną wspólnego?

Hope wzdrygnęła się. Czyż sama nie odczuwała obecności Cienia? Walczyła z nim, usiłowała trzymać go na uwięzi, a jednak bywały chwile, kiedy brał górę, dominował nad jej wyborami, kierował decyzjami. Do pokoju wszedł Philip z błogim uśmiechem na twarzy i ogromnym naręczem róż. - Kochanie, ona jest piękna. Wspaniała. - Nachylił się i pocałował Hope w czoło, ostrożnie, by nie obudzić śpiącej córeczki. - Jestem z ciebie bardzo dumny. Hope odwróciła twarz w obawie, by nie wyczytał z jej rysów, co czuje, by nie odgadł, jak bardzo jest zrozpaczona. Philip przysiadł na krawędzi łóżka. - Co się z tobą dzieje, kochanie? - zapytał z troską w głosie. - Wiem, że chciałaś dać mi syna, ale to nie ma żadnego znaczenia. Nasza mała jest najcudowniejszym dzieckiem pod słońcem. Sprawdź Widok, na który nałożył się obraz skrwawionej twarzy matki, był tak porażający, że Santosa na moment sparaliżowało. Czuł absolutną pustkę w głowie, nie był w stanie się ruszyć. Dopiero kiedy zobaczył, że Rick doszedł do siebie i sięga po linkę, krzyknął przerażony i obrócił się ku otwartym drzwiczkom. Na policzkach poczuł chłodny powiew nocy i zapach idący od rzeki. Był już jedną nogą na zewnątrz, kiedy Rick chwycił go za stopę i błyskawicznie zacisnął linkę wokół kostki. Santos wpadł w histerię. Serce waliło mu jak oszalałe, w głowie kłębiły się chaotyczne obrazy: matka, jej zabójca, twarz wykrzywiona w śmiertelnym skurczu. - Możemy to załatwić szybko, Victor, albo powoli... - Rick uśmiechnął się, smakując przerażenie swojej ofiary. - Szybko jest oczywiście znacznie przyjemniej. - Unieruchomił drugą stopę chłopca. - Bądź grzeczny i nie opieraj się wujkowi. Nie! Nie może umrzeć w ten sposób. Nie może zginąć, nie pomściwszy matki. Ze zwierzęcym krzykiem, który szedł z samych trzewi, Santos wyszarpnął nogę i z całych sił kopnął napastnika w twarz. Głowa Ricka odskoczyła jak piłka pod siłą uderzenia, a Santos szczupakiem wyprysnął z samochodu wprost na błotniste pobocze. Podniósł się, poślizgnął, upadł na kolana. Dopiero za drugim razem stanął pewnie na nogach i rozejrzał się gorączkowo wokół. Z jednej strony miał rzekę i wysoki wal przeciwpowodziowy, po drugiej stronie szosy ciągnął się solidnie ogrodzony, prywatny las. Drzwiczki od strony kierowcy otworzyły się z łoskotem. Rick wyskoczył na asfalt. Santos, nie czekając dłużej, rzucił się do ucieczki. W ciemnościach zabłysły reflektory wyłaniającego się zza zakrętu samochodu. Jechał tak szybko, że kierowca nie miał szans wyhamować, a Santos uskoczyć; usłyszał jeszcze ryk klaksonu i przeraźliwy pisk opon. A potem był już tylko ból. Ostry, przejmujący ból, białe oślepiające światło, cudowne poczucie nieważkości i wreszcie czama otchłań. ROZDZIAŁ PIĘTNASTY