jest uczeń. Rainie wydostała się wreszcie na podmiejską szosę i przyspieszyła do stu trzydziestu kilometrów na godzinę. Byli już blisko. Najwyżej siedem minut jazdy. Chuck wykrzykiwał w mikrofon polecenia dla dyspozytorki. Rainie usiłowała przypomnieć sobie wszystko o innych strzelaninach w szkołach. Nic nie rozumiała. Nawet tragedia Springfield w Oregonie nie stanowiła żadnej analogii. To było spore miasto, a wszyscy wiedzą, że miasta mają swoje problemy. Dlatego właśnie ludzie przeprowadzają się do Bakersville. Tutaj nic złego nie może się zdarzyć. Ale ty wiedziałaś swoje, prawda, Rainie? Akurat ty powinnaś wiedzieć. Chuckie skończył przekazywać rozkazy. Teraz jego usta poruszały się w cichej modlitwie. Rainie musiała odwrócić wzrok. – Już jadę – szepnęła do dzieci, które widziała wyraźnie w myślach. – Będę jak najszybciej. We wtorek po południu Sandy próbowała przygotować raporty, ale praca zupełnie jej nie szła. Siedząc w małym narożnym gabinecie, ongiś sypialni imponującej wiktoriańskiej rezydencji, pani O’Grady więcej czasu poświęcała wyglądaniu przez okno niż na studiowaniu dokumentów piętrzących się na porysowanym dębowym biurku. Dzień był piękny; jak okiem sięgnąć ani jednej chmurki. Prawdziwa rzadkość w stanie, w którym pada tak często, że miejscowi pieszczotliwie nazywają deszcz płynnym słońcem. Temperatura umiarkowana. Nie tak niska, jak zdarzało się to wiosną, ale też nie tak wysoka, http://www.podloga-drewniana.edu.pl Berdyczowski słuchał nieufnie wprawdzie, ale z nadzwyczajną uwagą. – Czytać jeszcze się nie oduczyłeś? No, to masz, poczytaj, co inna mądrala pisze, jeszcze mądrzejsza od ciebie. O trumnie poczytaj, o kuli, o Wasilisku na szczudłach. Władyka wyjął z rękawa list i podał rozmówcy. Ten wziął, przysunął się do lampy. Z początku czytał wolno, po cichu, pracowicie poruszając wargami. Przy trzeciej stronicy drgnął, zacisnął usta, zamrugał powiekami. Odwrócił stronę, zaczął czytać następną, nerwowo zwichrzył sobie włosy. Mitrofaniusz patrzył z nadzieją i też poruszał wargami – modlił się. Doczytawszy do końca, pan Matwiej energicznie przetarł oczy. Zaszeleścił kartkami, przewracając je w przeciwnym kierunku, i zaczął czytać od nowa. Palce uniosły się i uchwyciły koniuszek długiego nosa – w poprzednim życiu miał podprokurator takie przyzwyczajenie, któremu ulegał w chwilach napięcia. Nagle szarpnął się, odłożył list i całym ciałem odwrócił się do władyki.
– Była – przyznał doktor. – Ale może ten cały Jonasz sam się wobec niej nie po mnisiemu zachował? – Brat Jonasz to prosta, szczera dusza. Ja go spowiadam, wszystkie jego nieskomplikowane grzechy znam na wylot! Korowin zmrużył oczy. – Prosta dusza, mówi ojciec? A ja w sypialni Lidii Jewgieniewny paczuszkę kokainy Sprawdź – Czemu w sztuce nieprzyjemne i szpetne wstrząsa bardziej niż to, co piękne, co raduje wzrok? – wzdrygnęła się Polina Andriejewna. – W przyrodzie to się nie zdarza, tam też bywają rzeczy wstrętne, ale one stworzone są tylko po to, by służyć za tło Pięknu. – Mówi pani o dziele Niebiańskiego Twórcy, a sztuka to robota twórców ziemskich – odpowiedział doktor, przyglądając się ruchom pędzla. – Ma pani kolejne potwierdzenie tego, że ludzie sztuki wywodzą rodowód od zbuntowanego anioła Szatana. Kononie Pietrowiczu! – Właściciel kliniki podniósł nagle głos i trącił malarza w ramię. – Co pan tu przedstawił? Pani Lisicyna zobaczyła, że nieco w bok od jednego z pawilonów, na poziomie dachu, namalowane jest coś dziwnego: nienaturalnie wyciągnięta postać w czarnym chałacie ze spiczastym kapturem, na długich i cienkich, jakby pajęczych nóżkach. Młoda dama mimo woli spojrzała w okno, ale niczego podobnego tam nie dostrzegła. – To mnich – powiedziała najbardziej naiwnym głosem, na jaki było ją stać. – Tylko trochę dziwny.