- Przecież już określiłeś moje miejsce. Jestem tu pomocą domową - zauważyła. - Nie mogłabyś być nikim takim - odpowiedział, a jego usta znalazły się tuż obok ucha Klary. - Bryce - szepnęła, czując gorąco jego ciała. - Śniło mi się, że tak właśnie wymawiasz moje imię. Tamta noc bez wymieniania nazwisk i rozmów o przyszłości okazała się najwspanialszą w moim życiu. W moim też, pomyślała Klara, lecz nie powiedziała tego głośno. Z trudem nad sobą panowała. Bryce wiedział, że nie powinien tego robić, a jednak, pocałował ją w szyję. - Doprowadzasz mnie do szaleństwa - powiedział. Przyciskała ręce do boków, byle tylko go nie dotknąć. Mężczyzna przesunął dłońmi wzdłuż jej ramion i splótł je na brzuchu, co przyprawiło Klarę o drżenie. - Musimy zapomnieć o tamtej nocy albo nie będę mogła tu zostać. - Trudno zapomnieć, skoro poczułem twój smak przy pocałunku i wiem, jak to jest być w tobie - Bryce przesunął wargami po jej szyi, w jego głosie rozbrzmiewało pożądanie. Wyrwała się z objęć. - Nie - rzuciła, a on stał osłupiały, widząc, jak trzęsą się jej ręce. Jemu również drżały dłonie. Nie wiedział, czy zdoła opanować własne pragnienia. Spojrzenie Klary miało w sobie ostrość sztyletu. To mogło pomóc, ale nie musiało. Czuł przemożną chęć złamania jej oporu. W tej chwili Karolina wydała pisk radości, a Klara uśmiechnęła się do niej czule, co złagodziło napięcie. Jednak gdy znowu na niego spojrzała, w jej wzroku była tylko chłodna obojętność. Zdumiał się, że potrafiła tak szybko przechodzić z jednego nastroju w drugi. Jeszcze raz wspomniał noc sprzed pięciu lat, kiedy to zachowała się podobnie. Teraz było to znacznie bardziej ryzykowne, skoro jego mała córeczka tak przylgnęła do niej jako nowej opiekunki. Co będzie, jeśli panna Stuart nagle odejdzie? Przecież znalazła się tu wyłącznie dla dobra dziecka, nie dla niego. - Usiądź - powiedziała, a on wykonał polecenie. Następnie podeszła do kuchni, nałożyła jedzenie na talerz i postawiła przed nim na stole. Potem upewniła się. że Karolinie niczego nie brakuje i skierowała się ku drzwiom. - Dokąd idziesz? - Do swojego pokoju. - Nie będziesz mi towarzyszyć przy posiłku? - zdziwił się. - Jestem tylko pomocą domową. Powinniśmy przestrzegać wynikających z tego zasad. - Bzdury! - zawołał, lecz zaraz się pohamował. - Usiądź ze mną, bo nudno jest jeść samemu - powiedział spokojniej, wstał i wyjął z szafki drugi talerz. Klara nie zmieniła chłodnego wyrazu twarzy. - Nie - odparła. - Nie będziemy się targować w sprawie naszych stosunków. http://www.pizza-dobra.com.pl Lepiej wejdźmy do domu. - To jedwab i tafta - zaszczebiotała ciotka Fiona, poprawiając córce bufiasty rękaw. - Kosztowały dwanaście funtów każda i przybyły prosto z Paryża. - A flamingi z Afryki. Jak na niego komentarz był łagodny, ale w niebieskich oczach kuzynki zalśniły łzy. Lucien stłumił westchnienie. - Jemu nie podoba się moja suknia, mamo - powiedziała dziewczyna płaczliwie. Broda jej drgała. - A panna Brookhollow mówi, że jest śliczna! Rano hrabia powziął silne postanowienie, że będzie zachowywał się grzecznie, przynajmniej do końca dnia, skończyło się jednak na dobrych intencjach. - Kto to jest panna Brookhollow? - Guwernantka Rose. Ma doskonale rekomendacje. - Od kogo? Od ekipy cyrkowej?
Gloria podniosła głowę, spojrzała w zaciętą twarz matki. - Mamo, boję się... - Nie bój się. Szatan cię nie dostanie. Rozumiesz? Nie oddam mu ciebie. Co rzekłszy, wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi na klucz. ROZDZIAŁ JEDENASTY Gloria nie miała pojęcia, jak długo klęczała w kącie. Była obolała i zrozpaczona, zdjęta strachem, że jeśli się ruszy, zaraz pojawi się matka i znowu wpadnie w złość. Sprawdź Potem, sama w swojej sypialni, kuliła się w ciemnościach, oblana potem. Bestia nie odeszła, nie usnęła. Pokazywała kły. Tym razem chciała je obie: Hope i Glorię, Nadzieję i Chwałę. Wbiła paznokcie w dłonie. By wygrać tę walkę, potrzebowała zarówno całej swojej przebiegłości, jak i wytrzymałości. Poprzez Santosa Ciemności zdołały dotrzeć do Glorii. Ta walka będzie próbą ognia. Ostateczną i najtrudniejszą z walk, jakie stoczyła. Musi zwyciężyć. Ze względu na samą siebie i ze względu na Glorię. Nie da się wyprowadzić w pole. Nie po to przecież całe życie chroniła córkę, wskazywała jej drogę, by teraz ją oddać. Nienawiść do Santosa paliła jej trzewia. Zapłaci jej za to. Pewnego dnia znajdzie na niego sposób. ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY Dni mijały jeden za drugim, Lily powoli nabierała sił. Santos był przekonany, że sprawiła to Gloria, która prawie nie odstępowała babki. Przychodziła we dnie, przesiadywała przy jej łóżku nocami, trwała przy niej niezmiennie. Trzymała za rękę, przemawiała do niej cicho, czasem słuchała Lily jak zaczarowana albo po prostu wpatrywała się w twarz śpiącej babki. Santos, niemy świadek tych spotkań, zrazu nie dowierzał Glorii, ale była tak dobra dla Lily, tak wyzuta z wszelkiego egoizmu, tak hojna w ofiarowywaniu siebie i swojego czasu, że powoli zmieniał o niej zdanie. To prawda, w niczym nie przypominała swojej matki. Nie była ani zimna ani, jak tamta, pryncypialna i odpychająca. Nie była zła. Niekiedy, słuchając jej, wspominał dziewczynę, którą znał wiele lat temu, a wtedy wydawało mu się, że nadal ją kocha. Wspomnienia te niepokoiły go i pozbawiały chłodnego spojrzenia na świat. Musiał wówczas przywoływać się do porządku. Powtarzał sobie, że nie lubi Glorii i nie interesują go kobiety jej pokroju. Że nic ich nie łączy. Nic poza Lily. Mieli ze sobą tak niewiele wspólnego, że ich rozmowy ograniczały się do krótkiej wymiany zadań: „Jak ona się czuje?”, „Był już lekarz?”, „Co nowego?”. Pomimo że wspólnie obejrzeli nie najlepszy angiokardiogram Lily - podczas zawału jej serce straciło dwadzieścia pięć procent wydolności, a prawdopodobieństwo powtórzenia się było znaczne - w ogóle o tym nie rozmawiali. Nie próbowali się też wzajemnie pocieszać. Nie wchodzili sobie w drogę i nie patrzyli na siebie, z wyjątkiem sytuacji gdy Santos po dłuższej nieobecności wracał do pokoju Lily. Wówczas Gloria odruchowo unosiła głowę i posyłała mu uśmiech. Czuł się wtedy tak, jakby sięgała wzrokiem w głąb jego duszy. Pełen posępnych myśli zaparkował na pierwszym wolnym miejscu, zatrzasnął drzwiczki i szybkim krokiem ruszył w kierunku głównego wejścia do szpitala. Całą noc i ranek pracował nad sprawą Śnieżynki i z każdą godziną narastał w nim dziwny niepokój. Bał się, że coś się stało, że stan Lily uległ pogorszeniu. Dzwonił kilka razy do pielęgniarek - Lily albo spała, albo nikt nie odbierał. Przecież jest z nią Gloria, tłumaczył sobie, idąc do wind. Na pewno dałaby znać, gdyby stan się pogorszył. Na pewno by zadzwoniła. Mimo to ogarniało go irracjonalne uczucie, że stracił Lily.