jedzenie, picie, spanie. Ty jesteś dla niej częścią jej świata. MoŜe nie pamiętać juŜ

Timson posłał jej ojcowski, pełen otuchy uśmiech i za¬mknął za nią drzwi. Nieco wcześniej lady Helena przypuściła szturm na markiza. Zaiste, jej taktyka okazała się mistrzowska. Przede wszystkim, aby pokonać jego próżność i wygórowane ambicje, przypomniała mu wiele zawstydzających epizodów, gdy niczym niesforny uczniak nie posłuchał jej rad. Kiedy stwierdziła, że spotulniał i okazuje już do-statecznie dużo pokory, rzekła wprost, że sytuacja stała się nie do zniesienia i bez zwłoki rozkazała mu oświadczyć się o rękę panny Hastings, która przybędzie tu dzisiaj na herbatę. Ciotka dodała, że nie omieszka dopilnować, by się formalnie zaręczył, zanim gość opuści ich dom. Zupełnie jak Clemency przed Arabella, tak i Lysander kluczył i próbował wykręcać się półsłówkami. Lady Helena nie zamierzała się tym przejmować i ani się obejrzał, jak powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu: - Jesteś zakochany w tej dziewczynie, a ze słów Arabelli wynika, że to uczucie jest odwzajemnione. Bóg jeden wie dlaczego, nie jesteś bowiem aż tak przystojny i masz diabelski charakter. A cóż to takiego? Lady Helena wypatrzyła na biurku pokryty cyframi kawałek papieru. - Rozważałem ewentualne oświadczyny - przyznał Lysander, nerwowo przeczesując palcami włosy. - Starałem się obliczyć, kiedy byłbym w stanie oddać pieniądze z jej posagu. Ta kolumna pokazuje niezbędne ulepszenia, tutaj spisałem oczekiwane zyski. Ale pozostają zobowiązania - westchnął. - To beznadziejne, ciociu Heleno. Jak mogę prosić ją o rękę, kiedy tak bardzo potrzebuję tych pieniędzy? Nie będzie tym zachwycona! - Wskazał ręką kartkę. Lady Helena podniosła papier, przedarła go na pół i wyrzuciła do kosza. - No wiesz, Lysandrze, zaczynam tracić do ciebie cierp¬liwość! Biedna dziewczyna nie zamierza przeglądać rachun¬ków, ona potrzebuje miłości! Czy ty już nie potrafisz myśleć? Tuż przed czwartą Lysander siedział w bibliotece. Ubrał się w najlepszy czarny frak z podwójnymi klapami, czarne bryczesy i buty z cholewami. Wyglądał blado, ale próbował wziąć się w garść. Kiedy Timson otworzył drzwi, wstał z bijącym sercem. Choć miał przygotowane zawczasu przemówienie, widok dziewczyny zaparł mu dech w piersiach. Dotychczas widywał ją jedynie jako skromną guwernantkę, ubraną w szare albo czarne stroje. Kiedy jednak ujrzał ją w zachwycającej błękitnej narzutce, podkreślającej kolor jej bławatkowych oczu, nie zdołał wykrztusić ani słowa. Przeszedł powoli przez pokój, nie odrywając wzroku od jej twarzy, a potem wyciągnął rękę i delikatnie rozwiązał wstążki kapelusika. Clemency stała jak zahipnotyzowana. Lysander zdjął jej kapelusz, musnął palcami włosy i jeden po drugim zaczął rozpinać guziki płaszcza. Następnie zsunął go z ramion dziewczyny i położył wraz z kapeluszem na krześle. - Mam nadzieję, że zgodzisz się mnie poślubić, bo zamierzam teraz zachować się bardzo nieprzyzwoicie - po-wiedział. Kąciki jej ust podniosły się w lekkim uśmiechu. - Znowu, milordzie? - zapytała z udaną powagą. Lysander rozchmurzył się nagle, zaśmiał się głośno i przyciągnął ją do siebie. - Lecz tym razem nie potrzebuję, by ktoś przedtem zdzielił mnie po głowie! Pocałuj mnie, najdroższa! Wkrótce oboje zapomnieli o całym świecie. Oprzytomnieli dopiero po dłuższej chwili i zaczęli rozmawiać. Lysander usiadł w potężnym fotelu ze skóry i posadził ją sobie na kolanach. - Nawet nie masz pojęcia, co przeżyłem - Pogłaskał ją palcem po policzku. - Łatwo jest prosić o rękę nieznajomą dziewczynę i żądać posagu w zamian za tytuł. Sprawa wyglądała zupełnie inaczej, gdy chodziło o ciebie, bo zrozumiałem, że cię kocham. Czułem, że nie mam ci nic do zaoferowania. - Kocha mnie pan, milordzie. - Clemency przekręciła się w jego objęciach i cmoknęła go lekko w policzek. - Czy to nie wystarcza? - Lysandrze - poprawił ją markiz. - Zgadzam się, że to absurdalne imię, ale wolę już to niż suchy tytuł. http://www.patomorfologia.com.pl gości, wyszła na dwór kuchennymi drzwiami. Biegła prosto w stronę altanki, ale gdy dotarła na miejsce, nikogo tam nie było. Ciemna chmura przysłoniła na moment jasne oblicze księżyca, okrywając ogród ciemnością. Z pobliskiego lasu dobiegało pohukiwanie sowy. Willow usiadła na ławce w altance. Zamknęła oczy, oparła się wygodnie i chłonęła otaczającą ją ciszę. Właśnie wtedy usłyszała głos Scotta. Dobiegał z tak bliska, że bała się poruszyć. Towarzyszył mu drugi głos, głos Camryn. Z bijącym sercem Willow wstała, by dać im znak, że ktoś słyszy ich rozmowę. Nie chciała podsłuchiwać. Chmura minęła księżyc i Willow dostrzegła parę oblaną

- Tak. Zaraz tu będzie niańka małej - powiedział. - Rozumiem, ale proszę za mną. Po chwili, juŜ w gabinecie, Laurie zaczęła rozbierać Erikę, podczas gdy Mark stał obok. - To szczęśliwe dziecko - orzekła Laurie. - Pamiętam, jak pani Tucker przyszła tu z nią po raz pierwszy. Mała płakała rzewnie, musiałyśmy ją uspokajać, a Sprawdź poranne spotkanie. Teraz teŜ, tak jak wówczas, jej ciało było gotowe przyjąć go. - Myślałem, Ŝe śpisz - wyszeptał Mark. Przełknęła ślinę, świadoma, Ŝe nie powinna przyglądać się jego piersi, szczególnie tej wąskiej owłosionej linii, niewidocznej od paska w dół. - Chciałam sprawdzić, czy Erika śpi - udało jej się jakoś powiedzieć. Na jego twarzy odmalowało się zatroskanie, zbliŜył się do niej. - Dlaczego? Stało się coś? Erika ma się dobrze, to mnie coś opętało, chciała powiedzieć, napotkawszy jego wzrok. - Nie, z nią wszystko w porządku. Nie mogłam zasnąć i postanowiłam zajrzeć do niej. - Aha, rozumiem.