Lucien musiał dwa razy odczytać nazwisko, zanim zrozumiał.

Dziewczyna zachichotała. - Przecież to wszystko jest na niby. Alexandra poprawiła się na krześle. Dobrze, że nie ucztowały naprawdę, bo madame Charbonne musiałaby im poszerzyć suknie przed czwartkowym przyjęciem. Wybrała tę metodę, żeby Rose nauczyła się panować nad rękami, zamiast skupiać się na smaku potraw. - Chodzi o to, że podnosisz kieliszek do ust za każdym razem, kiedy zadaję ci jakieś pytanie. - Bo potrzebuję czasu na wymyślenie stosownej odpowiedzi. Tak mi doradziła panna Brookhollow. - Owszem to dobra sztuczka, ale trzeba znać więcej niż jedną, moja droga, bo wszyscy cię przejrzą, a pod koniec kolacji będziesz tak pijana, że nie sklecisz najprostszego zdania. - Więcej? - przeraziła się Rose. - Ledwo zapamiętałam tę jedną. - Och, to proste - powiedziała guwernantka niedbałym tonem, choć była zaniepokojona. Na razie ćwiczyły rozmowy przy stole, innych kwestii jeszcze nawet nie poruszyły. Alexandra doskonale zdawała sobie sprawę, że przyjęcie u Howardów będzie sprawdzianem umiejętności Rose i jej własnych. Szczególnie przed jednym człowiekiem pragnęła się wykazać. - Wybierz sobie pięć czynności, a później powtarzaj je w kółko. http://www.panilogopedia.pl/media/ Gloria od razu zaakceptowała nową więź, Santos nie. Walczył, szarpał się jak pochwycony w sieć. Mówił sobie, że to szalone, irracjonalne i niebezpieczne uczucie. Nierealne. Powtarzał sobie, że nie mają ze sobą nic wspólnego. A przecież było mu dobrze jak jeszcze nigdy w życiu. Początkowo wystarczały im dwa, trzy krótkie spotkania w tygodniu. Przychodził pod szkołę, do biblioteki, czasami umawiali się w centrum handlowym. Zadowalali się przelotnymi pocałunkami, cieszyli się, że mogą być przez chwilę razem, że znowu się widzą. Im więcej czasu spędzali jednak razem, tym trudniej było się rozstawać. Im więcej czułości sobie dawali, tym bardziej byli siebie spragnieni. Stawali się zachłanni. I lekkomyślni. Gloria ważyła się na rzeczy, które jeszcze niedawno nawet ona uznałaby za ryzykowne. Bała się, to oczywiste. Zdawała sobie sprawę, że matka lada dzień dowie się o wszystkim. A wtedy koniec. Hope znajdzie sposób, żeby rozdzielić młodych. Lecz nawet ta perspektywa nie była dla Glorii żadną przestrogą. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby wytrzymać dwadzieścia cztery godziny, nie widząc Santosa. Był jej potrzebny jak słońce i powietrze. Bez niego uschłaby i umarła. Uciekała się do pomocy Liz. Ilekroć spotykała się z ukochanym, przyjaciółka ją kryła. Tak jak dzisiejszego wieczoru. Czekał na nią na zapleczu kina, gdzie jakoby wybrała się z Liz. Pojechali do Lafreniere Park, zaparkowali w odludnym miejscu na wyłączonych światłach. Gloria rzuciła mu się na szyję ze śmiechem. - Tak strasznie za tobą tęskniłam - szeptała między pocałunkami. - Myślałam, że już się nie doczekam, kiedy cię zobaczę. - Ja też. Jesteś taka... - jęknął cicho i zamknął jej usta pocałunkiem. Całowali się długo, zapamiętale, coraz bardziej podnieceni i spragnieni siebie. Gloria rozpięła koszulę Santosa, on ściągnął jej bluzkę przez głowę. - Boże, jesteś taka piękna... - szeptał, wodząc palcem po nagiej skórze. Położyła mu dłonie na piersi i nachyliła się ku niemu. Jeszcze nigdy nie posunęli się tak daleko, lecz tym razem Gloria nie chciała się hamować. Powiedziała mu to. - Nie wiesz, o czym mówisz - odparł. - Owszem, wiem.

- I co z tego? - Gloria beztrosko wypuściła z nosa gęsty kłąb dymu. - Jak to co? - powtórzyła Liz, zupełnie zbita z tropu. - Ona może tu zaraz przyjść. Wyleją cię ze szkoły. Wyrzuć to świństwo, proszę. Jeśli dyra poczuje zapach dymu... - Nie wyleją mnie - odparła Gloria, ale wstała i wrzuciła papierosa do ubikacji. - Nawet mnie nie zawieszą. Moja rodzina za bardzo liczy się w tym mieście i zbyt wiele forsy ładuje w tę budę. Chodź, chcę umyć ręce. Liz podreptała posłusznie do umywalek za przyjaciółką, zdumiona jej postawą, tak zupełnie różną od jej własnej. - A co z rodzicami? Nie boisz się ich? Sprawdź - Ma pani siedemnaście lat? - przerwała mu Alexandra. Wolałaby, żeby zajął się jedzeniem. Mężczyzna łypnął na nią z ukosa, po czym sięgnął po gazetę i rozpostarł ją przed sobą. Odebrała to jako znak, że będzie starał się zachowywać przyzwoicie. Po tym pierwszym małym zwycięstwie przebiegł ją dreszcz. - Za pięć tygodni kończę osiemnaście. Rose zerknęła płochliwie na zadrukowaną płachtę, która chroniła ją przed wzrokiem kuzyna, i sięgnęła po tost. Odchylając mały palec, ugryzła spory kęs. Alexandrze od razu przyszedł na myśl Szekspir atakujący but. Skrzywiła się. - Gdzie jest pani Delacroix? Przesadnie dystyngowanym ruchem oderwała mały kawałek chleba i włożyła go do ust. Rose chyba nie zauważyła delikatnie udzielonego pouczenia, bo zaatakowała kanapkę z nowym wigorem.