oczywiście nie ma na to szans.

do Meksyku. – A O1ivia może być martwa. Hayes odczekał chwilę. – Tak. – W jego głosie był szczery żal. – Tak mi przykro, Bentz. – Spotkamy się w marinie – odparł sztywno Bentz. – Już tam jadę. Wezwałem posiłki. Łódź już na nas czeka. Bentz się rozłączył, a jego partner już przyciskał gaz do dechy i słuchał wskazówek GPS; na zachód, w stronę Pacyfiku. Do O1ivii. O1ivia poczuła ruch. Silnik zmienił rytm. Serce stanęło jej w gardle. A więc to już! Silnik umilkł, łódź się zatrzymała. Przez chwilę pod pokładem panowała śmiertelna cisza, wyczuwało się tylko lekkie kołysanie. A potem usłyszała cichy chlupot fal obijających się o burtę na bezkresnym oceanie. Jak daleko są od brzegu? Od ludzi? Zagryzła usta i słuchała. Nikt nie wie, gdzie jest. Nikt nigdy jej nie znajdzie. Nigdy w życiu nie czuła się równie samotna, jak tu, pod pokładem starej łajby. Skurcze ustąpiły, choć przenikliwy ból powracał co kilka minut. Zmusiła się, by wstać. Musi walczyć. Tylko jak? http://www.pan-okulista.edu.pl/media/ Słyszała szybki, gwałtowny oddech napastnika; rozkoszował się jej cierpieniem. Mocniej zacisnął pętlę. Kto? Kto chce mnie zabić? Dlaczego? Płuca domagały się tlenu. Wierzgała nogami na oślep, desperacko, w nadziei, że kopnie napastnika. Dyszała ochryple, spragniona choćby odrobiny powietrza. Pomocy! Błagam, ludzie, ratunku! Drapała się po szyi. Złamała paznokieć. Popłynęła krew. Kręciło jej się w głowie. A płuca, o Boże, płuca... Zaraz pękną! Napastnik brutalnie podciągnął pętlę wyżej; skóra wbiła się w miękkie ciało pod brodą. Oczy wyszły Lucy na wierzch. Całe ciało przeszył koszmarny ból. Umrze! Tu, pod własnymi drzwiami!

wyimaginowana, jawa czy sen. – Kto wie? Opowiedział jej wydarzenia tego wieczoru, a O1ivia, przerażona, słuchała uważnie, choć miała wrażenie, że na jej piersi zaciska się żelazna obręcz. Nie miała już wizji, nie widziała już zbrodni oczyma mordercy, nadal jednak przeszywała ją groza na myśl o tym, co wycierpiały zamordowane kobiety. Sprawdź w SoCal Inn brakowało personelu. – Dzwonił do mnie ktoś, kto się nie przedstawił. Muszę wiedzieć, skąd dzwonił. – Teraz? – Spojrzała na niego, jakby postradał zmysły, otworzyła szufladę, wyjęła papierosy i zapalniczkę. – Jest środek nocy. – Wiem. To ważne. – Wsunął rękę do kieszeni, wyjął portfel, pokazał jej odznakę. – Co? – Nagle zupełnie oprzytomniała. – Jesteś gliną? – Zmartwiła się, odkładając paczkę papierosów na kontuar. – Z Nowego Orleanu. – O Jezu, posłuchaj, nie chcę mieć tu żadnych kłopotów. – I nie będziesz. – Nie był pewien, czy machanie odznaką jest dobrym pomysłem, ale przynajmniej teraz Rebecca słuchała go uważnie. – Proszę posłuchać. – Nerwowo oblizała usta, jakby chciała coś ukryć. – To... to nie jest duża firma. My... to nie Hilton, rozumiesz.