lub nie umiała.

– A ty, ojcze, nie przyjmuj do stanu zakonnego takich, co życia nie zaznali i samych siebie jeszcze nie znają. Człowiek ma przecież i inne drogi zbawienia oprócz służby zakonnej. I dróg tych jest mnóstwo nieskończone. Tylko prostakowi wydaje się, że klasztor to najkrótsza droga do Pana Naszego, ale w świecie Bożym prosta droga nie zawsze jest najkrótsza. Jeszcze raz i z naciskiem chcę cię, czcigodny ojcze, wezwać: nie zapędzaj się zbytnio z surowością. Kościół Chrystusowy ma wpajać nie strach, lecz miłość. Bo inaczej to patrząc na sprawki naszych duchownych, ma się ochotę za Gogolem powtórzyć: „Od tego smutno, że w tym, co dobre, dobra nie ma”. Ojciec Witalis wysłuchał napomnienia, z uporem pochylając głowę. – A ja przewielebności waszej na to nie słowami świeckiego autora, tylko zdaniem pobożnego starca Zosimy Wierchowskiego odpowiem: „Jeśli nie będziemy ze świętymi, to będziemy z diabłami; trzeciego miejsca przecież dla nas nie ma”. Pan Bóg odsiew między ludźmi przeprowadza – temu zbawienie, temu zatracenie. Nieubłagany to wybór, straszny, jakże tu bez surowości? Polina Andriejewna wiedziała, że dla świętej pamięci starca z optińskiej pustelni, Zosimy Wierchowskiego, władyka żywi szczególną cześć, tak że argument archimandryty nie chybił celu. Mitrofaniusz milczał. Pozostali mnisi patrzyli na niego, czekali. Pani Lisicyna nagle poczuła się nieswojo: ona jedna była tu w świeckim stroju, jedyna jasna plama pośród czarnych habitów. Jakby jakaś sikorka przez pomyłkę wleciała między stado wron. http://www.otolaryngolodzy.pl kierunek moich badań. Rainie uniosła brwi. – Wziął pan na tapetę strzelaniny w szkołach? – Zgadza się. – Jeździ pan od miasta do miasta i przesłuchuje dzieciaki, które zamordowały inne dzieci? – Tak. Pokręciła głową. Nie wiedziała, czy jest bardziej zdumiona, czy pełna podziwu. – Z wypadkami drogowymi nieźle sobie radzę – oświadczyła. – Z pijackimi burdami, bójkami na noże, nawet od czasu do czasu z domowymi awanturami też. Ale to, co się stało wczoraj w szkole... Jak można zajmować się takimi sprawami na okrągło? I nie budzić się co noc z krzykiem? – Bez obrazy, ale po prostu mam trochę więcej doświadczenia, jeśli chodzi o brutalne przestępstwa.

Tak się zdenerwował, że Berdyczowskiemu zrobiło się nieswojo – czy ten się na niego nie rzuci? Ale doktor mrugnął do niego uspokajająco. – Szuka pan swoich niezwykłych okularów? O, są tutaj, w kieszeni na piersi. Właśnie chciałem poprosić pana o przeprowadzenie chromospektrografii naszego gościa. – Co, co? – jeszcze bardziej zaniepokoił się podprokurator. – Chromo... – Chromospektrografia. To jeden z wynalazków pana Sergiusza. Odkrył, że każdego Sprawdź Rainie nie pozwoliła sobie na dalsze medytacje. Zasłoniła stosem ręczników twarz i ruszyła. Krok, drugi, trzeci. Drzwi. Stop. Głęboki wdech. Proszę pana, życzy pan sobie ręczniki? A może najpierw strzelać, a potem zadawać pytania... Zapukała do drzwi. Nic. Wiedziałeś, o czym mówisz, tam, w barze? Czy tylko plotłeś trzy po trzy? Znowu zapukała. Nic. Potem wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Odłożyła ręczniki. Wydobyła spomiędzy nich pistolet. Nacisnęła klamkę, nie dziwiąc się, że drzwi nie stawiają oporu i bokiem wsunęła się do pokoju. Za jej plecami rozległy się krzyki policjantów. Padnij, padnij! Naprzód!