Bentz wszystko mu powiedział. Do tej chwili tylko córka, która była przy nim w szpitalu,

Zadzwonił telefon. Odebrał połączenie. – Hayes. – Jak poszło? – zapytała Corrine. Jako jedna z nielicznych wiedziała, że ciągle walczył o szczegóły związane z opieką nad córką. – Poszło – mruknął i uśmiechnął się pod nosem. Corrine, policjantka, która wiedziała, jak sprawy się mają, stała się jego opoką. – Wszystko w porządku? Nigdy, jeśli chodzi o Delilah. Nie podobało mu się, że psychoterapeuta twierdził, iż ciągle mu na niej zależy. – W miarę. – Wpadniesz później? Mam Pierwszą krew na DVD. Pomyślałam, że dobrze ci zrobi. Roześmiał się szczerze. – Przyniosę surowe mięso. – Musisz wymyślić coś innego... Jak to było? Co ten Rambo jadał? – Coś, od czego wyrzyga się nawet koza. – No właśnie. – Roześmiała się. – Możemy to wrzucić na grill... Może poszukaj martwych zwierząt przy autostradzie? – Niezły pomysł. – Poczuł się odrobinę lepiej. Zerknął na zegar na tablicy rozdzielczej. – Posłuchaj, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Będę u ciebie za jakąś godzinę. http://www.orlikbratian.pl – Nikt się nie cieszy. Słuchaj, mam coś dla ciebie. Wyślę ci emailem, ale pomyślałem, że będziesz chciał usłyszeć to do razu. – Wal. – Mówiąc krótko: Elliot, nasz geniusz komputerowy, sprawdził tę przepustkę, opis wozu i fragment tablicy rejestracyjnej. – I co? – I bingo. Bóg techniki przysłał mi dane. Mówił, że grzebał w bazach federalnych, stanowych i prywatnych. – Mów. Montoya patrzył w monitor. – Srebrny chevrolet, który nie dawał ci spokoju, należał do pracownicy szpitala świętego Augustyna. Nazwała się Ramona Salazar. – Należał?

tylko głową, gdy Bentz siadał naprzeciwko niego i odłożył laskę na bok. Oprócz nich w restauracji była garstka klientów. Hayes spojrzał na laskę. – Dobrze się czujesz? Bentz wzruszył ramionami i z nieprzeniknioną miną obserwował kelnerkę, drobniutką Azjatkę z uśmiechem na twarzy i czarnymi włosami splecionymi w gruby warkocz. Sprawdź 204 tańczący mech, nie była już taka pewna. Zacisnęła dłoń na pistolecie. Nie ma zamiaru chować się w samochodzie, jak mysz zagoniona w kąt, i czekać, aż ktoś się na nią - przepraszam, na Caitlyn - rzuci. Od czego pistolet Charlesa? Zadzwonił telefon. Niepotrzebnie zabrała go z samochodu. Ten, kto na nią czyhał, też musiał to usłyszeć. Schowała się za starym budynkiem pompowni, odebrała telefon, ale nie odezwała się. Jakikolwiek hałas natychmiast naprowadziłby na nią zabójcę. Już miała wyłączyć komórkę, gdy usłyszała płacz dziecka. Żałosne rozpaczliwe zawodzenie. - ...Mamusiu? Gdzie jesteś? Kelly wstrzymała oddech. Serce ścisnęło jej się boleśnie. Więc na tym to polega. Ktoś sobie pogrywa na uczuciach Caitlyn, na jej macierzyńskiej miłości i poczuciu winy. A głos Jamie służy za przynętę. Kelly przylgnęła całym ciałem do drewnianej ściany, łuszcząca się farba drapała ją w szyję. - Jestem tutaj, kochanie, idę po ciebie - wyszeptała. - Jest ciemno, boję się. Kelly rozejrzała się: pomieszczenia gospodarcze, stary garaż, piwnica na owoce... stajnie i stare baraki dla niewolników. - Wiem, że się boisz, kochanie. Powiedz mi tylko, gdzie jesteś... Mamusia po ciebie przyjdzie. - Starała się mówić drżącym głosem w nadziei, że ten, kto dzwoni, weźmie ją za Caitlyn. Udając płacz, zapytała: - Jamie? Kochanie, możesz mi powiedzieć, gdzie jesteś? - Nie wiem... jest... ciemno... strasznie... jest... jest tu... pełno ziemi i szkła i brzydko pachnie... - Zaczęła płakać i przez chwilę Kelly omal nie nabrała się na tę nieudolną sztuczkę z przestraszonym dzieckiem. Omal. Ale nie do końca. - Mamusiu, proszę, przyjdź tutaj! - Już idę - wyszeptała. - Mamusia musi się teraz rozłączyć. - Nie! Proszę... kocham cię, mamusiu, tak się boję... - Połączenie zostało przerwane. Kelly zamarła. Nie spodziewała się, że ten ktoś się rozłączy. Chyba że już ją namierzył. Cholera. Ogarnął ją strach. Musi zachować jak największą ostrożność, pozostać w ukryciu. Bezszelestnie minęła szopę i poidło dla zwierząt. Gdzie tu można się ukryć... gdzie można się ukryć w Oak Hill... jakie dostała wskazówki? Czego dowiedziała się od rozmówcy naśladującego szept dziecka? Jest ciemno. Do diabła, wszędzie tu jest ciemno. Pełno ziemi i szkła i brzydko pachnie. Piwnice. Ale tu było kilka piwnic, które... Nagle doznała olśnienia. Oczywiście, już wie gdzie. Bawiła się tam, gdy była dzieckiem. Adam pędził na łeb na szyję. Caitlyn zostawiła mu wiadomość, że jedzie do Oak Hill. Na szczęście zdążył ją jeszcze odsłuchać, ale zaraz potem bateria się wyczerpała. Nawet nie mógł nigdzie zadzwonić! Zacisnął dłonie na kierownicy. Nie ma czasu do stracenia. Całe szczęście, że znalazł w plecaku tę dyskietkę. Włożył ją do laptopa i siedząc w samochodzie, w opuszczonej żwirowni, przejrzał notatki Rebeki. Jak to się stało, że nie 205 zauważył tego, co teraz wydało mu się tak oczywiste? Przejechał przez most z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę i zobaczył drogę do Oak Hill. Jak mógł być tak ślepy! Rebeka stwierdziła, że Caitlyn cierpi na dysocjacyjne zaburzenie tożsamości, zwane też rozdwojeniem osobowości lub osobowością wieloraką; zaburzenie to nigdy nie zostało u niej rozpoznane. Z czasem pogłębiało się, a po wypadku na łodzi, w którym omal nie zginęła, Caitlyn przejęła osobowość swojej siostry bliźniaczki. Luki w pamięci spowodo-wane były tym, że okresowo zmieniała osobowość, stawała się Kelly. Caitlyn utrzymywała siostrę przy życiu, dała jej fikcyjną pracę i wynajęła jej dom nad rzeką. Zawsze w stresie, gdy serce zaczynało jej przyspieszać, gdy w żyłach zaczynała buzować adrenalina, Caitlyn stawała się Kelly. Tak jak wtedy, gdy się kochali. To nowe odkrycie, jeśli chodzi o dysocjacyjne zaburzenie tożsamości. Nikt jeszcze nie opisał przypadku, w którym cierpiący na to zaburzenie przejmowałby w całości tożsamość innej istniejącej osoby. Zwykle osobowości wielorakie były słabo zintegrowanym zlepkiem różnych charakterów. Poza tym poszczególne osobowości nigdy się ze sobą nie porozumiewały. Ten przypadek bardziej chyba przypominał schizofrenię. W każdym razie był wyjątkowy. Nic dziwnego, że Rebeka tyle sobie po tym odkryciu obiecywała. Chciała podpisać umowę na milion dolarów na napisanie książki. Boże, jaki był głupi. Ślepy. Bo popełniłeś błąd. Zakochałeś się w swojej pacjentce; w kobiecie, którą chciałeś wykorzystać do odnalezienia Rebeki. Zaczęły go dręczyć wyrzuty sumienia, ale zacisnął zęby. Nie ma teraz czasu na skruchę. Nie teraz, gdy życie Caitlyn jest w niebezpieczeństwie. Spojrzał w lusterko wsteczne i zobaczył migające światła radiowozu. Świetnie. Pomogą mu. Jeśli Caitlyn staje się Kelly, która w jakiś sposób może być odpowiedzialna za śmierć Josha, matki i innych członków rodziny, to jest niebezpieczna. Nie tylko dla niego. Dla siebie też. Jezu, nie. Nie może jej teraz stracić. Nie straci. Nacisnął pedał gazu, przydrożne drzewa migały za szybą. Policja pędziła za nim, wyjąc i migając światłami. Adam miał tylko nadzieję, że nie jest jeszcze za późno. W piwnicy pod barakiem dla niewolników było ciemno choć oko wykol i cicho jak w grobie. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i jeszcze czegoś... czegoś metalicznego. Koiły przełknęła z trudem ślinę i ruszyła schodami w dół. Boże, co ją tam czeka? Stopnie skrzypiały, zdradzając jej obecność. Wreszcie stanęła na klepisku. Spod ściany zabudowanej półkami na wino wydobywał się srebrzysty strumień światła. Nagle usłyszała, jak z ciemnego kąta wybiega szczur. Omal nie upuściła pistoletu. Weź się w garść, powtarzała sobie, ale przecież wiedziała, że znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie odrywając wzroku od światła, przypomniała sobie, co kiedyś słyszała. Baraki dla niewolników, nieużywane od pokoleń, wiele lat temu zostały wyremontowane, a w piwnicy zaczęto przechowywać wino. W rodzinie krążyła po cichu plotka, że Cameron kazał wybudować tu sekretny pokój, w którym spotykał się ze swoją kochanką. Czy to możliwe? Czy teraz ktoś jest w tym pokoju? 206 Kelly postanowiła zaryzykować. Wstrzymała oddech i włączyła latarkę, spodziewając się wystrzału i kulki prosto w serce. Nic się jednak nie stało. Szybko omiotła światłem puste wnęki, sterty zapomnianych jutowych worków, potłuczone butelki i gruz... wszystko stare, gnijące... Nagle zamarła. Pośrodku, na brudnej podłodze, na potłuczonym szkle, leżał króliczek Jamie - pluszak z klapniętymi uszkami, ten, który powinien leżeć na jej łóżku w domu Caitlyn. Serce jej się ścisnęło na wspomnienie siostrzenicy, niewinnego dziecka. Jak można było zabrać jej najcenniejszą zabawkę i rzucić tutaj! Jak można tak dręczyć nieszczęsną Caitlyn. Ten, kto to zrobił, jest chorym, perwersyjnym sukinsynem. Zaciskając zęby, Kelly skierowała latarkę na ścianę. Snop światła ślizgał się po starych butelkach, nagle zobaczyła błysk metalu, ukrytą dźwignię, której o mały włos nie przeoczyła. Powoli ruszyła naprzód, minęła króliczka i uzbroiła się w odwagę. Z pistoletem gotowym do strzału nacisnęła dźwignię. Ściana otworzyła się, szybko i bezszelestnie. Jasne światło oślepiło Kelly. Zamrugała powiekami i zobaczyła lampy fluorescencyjne, białe ściany, białe meble, błysk nierdzewnej stali. Kątem oka dostrzegła ruch w ciemnym kącie starej piwnicy. Ktoś wyskoczył spod starych jutowych worków, wzbijając tumany kurzu. Uniósł nad głową gruby kij. Kelly wycelowała. Strzeliła, a morderca - o Boże, kobieta - uchyliła się i zamachnęła gwałtownie kijem. Trzask! Kelly poczuła straszliwy ból rozsadzający czaszkę. Zachwiała się. Pistolet wyśliznął się jej z ręki. Komórka upadła na podłogę. Byle tylko nie stracić przytomności! Kiedy upadła na zimną, wilgotną podłogę, zobaczyła w ciemnościach błysk. Igła. Cienka. Złowróżbna. Śmiertelna. Jak przez mgłę widziała ostrze wbijające się w ramię. Wydawało jej się, że słyszy w oddali wycie syren. Potem w klinicznie białym pokoju zobaczyła na białej ścianie groteskowe dzieło sztuki - drzewo z długimi, czarnymi i czerwonymi nićmi. Do nici przypięte były zniekształcone ciała... okropne zdjęcia. Przerażające. - Jestem Atropos, Caitlyn. - Usłyszała znajomy głos. Powoli ogarniała ją ciemność, która miała pochłonąć ją bez reszty. Atropos? - Nadeszła twoja kolej. Czas dołączyć do reszty. - Znajoma twarz zbliżyła się do jej twarzy. Wiedziała już, że zginie. - Zgadza się... nadszedł twój czas - powiedziała Atropos ze złowrogim uśmiechem. - Wreszcie spotkałaś swoje przeznaczenie. Rozdział 33 Musimy tam wejść - nalegał Adam, szalejąc z niepokoju. Tępy policjant trzymał go na muszce. - Natychmiast! Musimy! Tam jest morderca i... 207 - Proszę się odwrócić, oprzeć ręce o samochód, a nikomu nic się nie stanie. - W jednej ręce trzymał kajdanki. - Błagam, niech pan posłucha. Ona jest w niebezpieczeństwie. W poważnym niebezpieczeństwie. Caitlyn Bandeaux. To wdowa po zamordowanym Joshu Bandeaux. - Wiem, kim ona jest. Proszę się odwrócić. - Niech mi pan wierzy! Nie ma czasu do stracenia! - Rób, co mówię! - rozkazał policjant, a gdy Adamowi przyszło do głowy, że mógłby wyrwać mu pistolet, ostrzegł: - Nawet o tym nie myśl. - Ale musimy jej pomóc. Musimy. Chodzi o jej życie! Gliniarz zawahał się przez moment i rzucił Adamowi jeszcze groźniejsze spojrzenie. Pewnie słyszał to tysiące razy. Więc usłyszy jeszcze parę. - Błagam, szybko! Zanim będzie za późno. Muszę wejść do środka... - Nie ma mowy. - Ale... - Dość tego! Odwrócić się! Adam nie miał zamiaru się poddać. - Proszę zadzwonić do detektywa Reeda z policji w Savannah. Wydział zabójstw. Proszę mu powiedzieć, że Caitlyn cierpi na rozdwojenie osobowości, że jest Kelly Montgomery. - Co za bzdury - warknął policjant. - Dość tego pyskowania. - Nie! Jestem jej psychologiem. Ona tutaj jest. Proszę spojrzeć, to jej samochód, niech pan sprawdzi. Gliniarz spojrzał na białego lexusa i znów nieznacznie się zawahał. - Nie mamy czasu! Proszę zadzwonić do Reeda. Natychmiast! - Najpierw proszę położyć ręce na masce. - A potem zadzwoni pan do niego. - Potem się zastanowię. - Cholera! - Adam chciał przywalić skurwielowi w mordę, ale wiedział, że to tylko pogorszy sytuację. Odwrócił się z ociąganiem, zrobił, co mu kazano, i dał sobie skuć ręce. - Proszę, niech pan zadzwoni! - Najpierw odstawię cię do pudła. - Nie ma czasu... - Właź, kurwa, do środka! - Gliniarz otworzył drzwi, położył dłoń na głowie Adama i niemal siłą wepchnął go do radiowozu, na siedzenie pachnące dość podejrzanie. Moczem? Tak, moczem i detergentem. Udało mu się usiąść tak, by móc coś widzieć przez okno. Gliniarz zatrzasnął drzwi i rozmawiał z kimś przez komórkę. Czas uciekał. Mijały cenne minuty, może decydujące o życiu Caitlyn... O Boże, co robić? Że też dał się zamknąć w tym samochodzie. - Hej! - Zaczął kopać w szybę. - Musimy tam wejść! Ona tam jest! - Zamknij się! - warknął gliniarz, ale wyciągnął pistolet. Wyglądało na to, że zamierza wejść do domu. Sam. O Boże, tępy dupek nie wie, co go czeka. Adam kopał jak oszalały. Przed oczami stanęła mu twarz Caitlyn - twarz Kelly. Wyobraził sobie jej zakrwawioną twarz, blade usta, szklane, martwe oczy patrzące w sufit. Nie! Nie! Nie! Walił butami w szybę, aż usłyszał syreny. Przez tylną szybę zobaczył dwa wozy policyjne. Odsiecz? Wrogowie? Nie był pewien. Samochody zatrzymały się z piskiem opon. 208 Z radiowozu wysiadło trzech policjantów. Znów zaczął kopać w szybę, żeby narobić hałasu. Nagle do środka zajrzał gliniarz, ten który go skuł. - Jeszcze raz, a zakuję cię w kajdany tak, że się nie ruszysz. - Zawiadomcie Reeda... - Posłuchajmy, co on ma do powiedzenia. - Usłyszał inny głos. - Jestem Reed. Proszę wyjść z samochodu. I niech pan nie robi nic głupiego. Adam wytoczył się z tylnego siedzenia i wyprostował. Wreszcie jakiś rozsądny glina. - W porządku, Hunt. Co nam pan powie? Obok Reeda stała policjantka, wysunęła do przodu jedno biodro, zapaliła papierosa i przyglądała mu się uważnie. Podała zapalonego papierosa młodemu wysokiemu mężczyźnie w czarnych spodniach i skórzanej kurtce, potem zapaliła kolejnego. - Caitlyn Bandeaux to Kelly Montgomery. To znaczy wydaje jej się, że nią jest - powiedział szybko. - Cierpi na dysocjacyjne zaburzenie tożsamości i prawdopodobnie na schizofrenię. - Dysocjacyjne zaburzenie tożsamości? Co to, do diabła, jest? - zapytała kobieta. - Rozdwojenie osobowości. - Ten w skórze przyjrzał mu się i zaciągnął się mocno papierosem. - Pierdoły! - mruknął Reed. Młody policjant zapytał: - I co z tego, że ma rozdwojenie osobowości? Po co pan nam o tym mówi? - Wypuścił chmurę dymu. - To może oznaczać, że znalazła się w niebezpieczeństwie. Albo że sama jest niebezpieczna, wszystko jedno! Musimy ją znaleźć. Natychmiast! - Co nam pan tu mydli oczy! - Nie - zaprotestował Adam. - Moja była żona... to ona ją zdiagnozowała. - Pańska żona? - Reed przyjrzał mu się uważnie. Adam był coraz bardziej przerażony. Tracili czas. Uciekały cenne sekundy. - Rebeka Wade. Przyjechałem tu, żeby ją odnaleźć. To długa historia. Nie ma teraz na to czasu, już wcześniej zdarzało jej się znikać, od lat jesteśmy rozwiedzeni, ale... - Zauważył, że policjanci wymieniają spojrzenia. - Co takiego? O Boże! - Obawiam się, że mam dla pana złe wieści - powiedział Reed. Ta noc miała być gorsza, niż mu się wydawało. Adam przygotował się na najgorsze. Wiedział, co zaraz usłyszy. A mimo to nie był gotów na te okropne słowa. - Znaleziono ciało pańskiej byłej żony. Nie ma wątpliwości, że to Rebeka Wade. - Gdzie? Jak... - Na moment stracił oddech. Rebeka nie żyje? Energiczna, ciesząca się każdą chwilą Rebeka? Nie... O Boże... Zrobiło mu się niedobrze. - Znaleźliśmy ją w wodzie niedaleko wyspy St. Simons. Leżała tam przez kilka tygodni. - Ona... - Potrząsnął głową. - Czy ona...? - Została zamordowana? - zapytał Reed i skinął głową. - Przykro mi - powiedział i położył Adamowi rękę na ramieniu. Na myśl o tym, że Rebeka została zamordowana, Adama przeszedł dreszcz. Różnili się, często się kłócili, ale była przecież tak pełna pasji i życia. Adam zacisnął powieki. Nie spodziewał się, że to aż tak zaboli. Ale wiedział, że jeśli nie zacznie szybko działać, ten sam los może spotkać Caitlyn. 209 - Musimy... musimy ją znaleźć - powiedział. - Caitlyn... musimy ją znaleźć, zanim będzie za późno. - Zgoda. - Reed spojrzał na policjantów. - Chodźmy. Zanim zostanie popełnione kolejne morderstwo. A pan niech wsiada do samochodu. - Ale... - Proszę nie dyskutować. - Spojrzał na olbrzymiego policjanta, który skuł Adama. - Zostań z nim i wezwij posiłki. Potem, zanim przeklęty psycholog zdążył zaprotestować, ruszył z Sylvie i Montoyą do tonącego w ciemnościach domu. Unosił się w nim zapach śmierci. Usłyszeli muzykę, jakąś dziwną piosenkę. Reed miał złe przeczucia, coraz gorsze w miarę jak zaglądał do kolejnych ciemnych pomieszczeń. Weszli po schodach na górę i przez otwarte drzwi do sypialni. - Skurwysyn. Pierdolony skurwysyn - wyrzuciła z siebie Morrisette, patrząc na łóżko. Po ciałach posypanych czymś białym, chyba cukrem, pełzało robactwo. - Sukinsyn. - Montoyą zacisnął usta w wąską kreskę. Chyba nie po raz pierwszy widział taką scenę. Gdy Morrisette rozpoznała Sugar i Cricket Biscayne, najpierw zaniemówiła, a potem zaklęła tak siarczyście, że gdyby musiała wrzucić za to pieniądze do skarbonki, nie wypłaciłaby się do końca życia. - Co za chory sukinsyn?! - zapytała. - Cukier i świerszcze. Takie miały przezwiska... o Boże, wykończmy tego świra. - Najpierw musimy go znaleźć. Albo ją - powiedziała Reed. - Wezwijcie ekipę do zabezpieczenia śladów. - Wyjrzał przez okno w ciemną noc. - Chodźmy. Jeszcze nie skończyliśmy. Może znajdziemy więcej ciał. - Jezu - wyszeptała Morrisette. - Albo zabójcę - dodał Montoyą. - Racja. Chodźmy. Może uda nam się znaleźć Caitlyn Bandeaux. - Jeśli nie jest za późno - wyszeptała Morrisette i Reed ze zdumieniem zobaczył, że kreśli na piersiach znak krzyża. - To ona mogła to zrobić - przypomniał im trzeźwo Reed. Kto to, do diabła, wie? Adam Hunt uważa, że Caitlyn ma rozdwojoną osobowość. To wiele wyjaśniało, ale Reed nie był do końca przekonany. To jakiś psychologiczny bełkot. Jedno, co wiedział, to to, że Caitlyn może być morderczynią. Albo ta druga, która kryła się pod tą samą postacią. Ta druga mogła być też wygodną wymówką. Dopóki nie znajdzie Caitlyn Montgomery Bandeaux, nie będzie niczego przesądzał. W głowie jej wirowało, zawieszona między życiem a śmiercią raz była Caitlyn, raz Kelly. Leżała na biurku w białym pokoju. Jaskrawe lampy fluorescencyjne oświetlały podłogę wyłożoną płytkami i przykrytą brezentem.