Sześć miesięcy temu Quincy rozpoczął prace badawcze. Próbował poddać szczegółowej

Kimberly zdmuchiwała parę znad filiżanki. - Tak, żyje. Przynajmniej... powiedzmy, z technicznego punktu widzenia. Choroba Alzheimera. Gdy miałam dziesięć lub jedenaście lat, trafił do szpitala. Odwiedzaliśmy go kilkanaście razy w roku, ale ostatnio już dawno nie byliśmy u niego. Chyba dlatego, że nie rozpoznaje nas, nawet taty, więc... W każdym razie dziadek nie lubi obcych. - To musi być trudne. Jaki był wcześniej? - Twardy. Cichy. Na swój sposób zabawny. Mieliśmy zwyczaj jeździć na Rhode Island na jego farmę. Miał kury, krowy, konie i sad. Mandy i ja uwielbiałyśmy to. Dużo miejsca do biegania i można było robić tyle fajnych rzeczy. - Waszej mamie to nie przeszkadzało? - spytała sceptycznie Rainie. Kimberly uśmiechnęła się. - Nie powiedziałabym. Pamiętam, jak pewnego dnia z nieba spadł balon na gorące powietrze. To była jakaś przejażdżka turystyczna. Taki mały 127 facecik krzyczał na pasażerów, żeby łapali się gałęzi, żeby wyhamować. Balon przeleciał między jabłoniami i zwalił się na środku pola naszego dziadka. Mama wybiegła z domu, cała podekscytowana, i zaczęła wołać: O Boże widziałyście? Mój Boże! Wtedy z kurnika wyszedł dziadek. Stanął przed koszem z pięcioma ogłupiałymi pasażerami i popatrzył na nich obojętnie, http://www.oczyszczalnie-sciekow.org.pl/media/ – Zdejmij koszulę. O’Grady zerknął na syna. Domyślił się, o co chodzi, i rozpiął bluzę szeryfa. Pod spodem miał zwykły biały podkoszulek, sprany i znoszony. W tym stroju wyglądał aż nazbyt zwyczajnie, co jeszcze bardziej wytrąciło Rainie z równowagi. Miała to sobie za złe. Shep starannie owinął koszulę wokół głowy chłopca, jakby ten był ze szkła i mógł się potłuc. – Wszystko będzie w porządku – szepnął. Znowu spojrzał z rezygnacją na Rainie i czekał na jej następny rozkaz. – Znajdź Luke’a – powiedziała drżącym głosem. Ruchem głowy wskazała wschodnie wyjście. – Niech podjedzie tu wozem patrolowym. – Chcę zostać z Dannym. – Nie. Luke ma znaleźć gościa z policji stanowej. Nie wiem, kto to. On cię przesłucha. Nie patrz tak na mnie, Shep. Wiesz, że to konieczne. Byłeś tu z Dannym. On jest twoim

w stronę Motelu 6 z nadzieją, że zielony krajobraz nie przypomni jej Bakersville i nie sprawi, że zacznie tęsknić za słonym nadmorskim powietrzem. Wzięła pięciominutowy prysznic, potem ręcznikiem osuszyła włosy i wczesa¬ ła piankę. Spodziewała się, że będzie to kolejny długi dzień, więc włożyła stare dżinsy i biały podkoszulek - oficjalny mundur prywatnego detektywa z aspiracjami. Zawiązując sznurowadła, rzuciła okiem na automatyczną sekretarkę. Sprawdź człowieka, który stał tuż obok i nawet nie próbował jej pomóc. - Wkrótce nadejdzie koniec. - Spojrzał na zegarek. - Myślę, że jeszcze minuta. Naprawdę! Jestem zdumiony, że wytrwałaś tak długo. No, ale w końcu każdy reaguje inaczej. Migdały... Migdały... Migdały... - Och, zapomniałem powiedzieć ci przez telefon. Zmieniłem zdanie w kwestii środka przeczyszczającego. W każdą czekoladkę wstrzyknąłem sto pięćdziesiąt miligramów kwasu cyjanowodorowego. Zapach jest trochę zbyt intensywny, ale jakże szybkie działanie! Poruszyła ustami. Schylił się, żeby usłyszeć, co mówi. - Modlitwa? Modlitwa? Zapomniałaś, Mary Margaret Olsen? Zdradziłaś swojego najlepszego przyjaciela. Bóg nie chce mieć z tobą nic wspólnego. Wyprostował się. W jasnych promieniach słońca zmienił się ze wspaniałego