- Nie, Santos. Nie jesteś. Nie zrobiłam tego dlatego, że ci... wybaczyłam. Nie zrobiłam tego dlatego, żeby ci pomóc, ani dlatego że cię... kocham. - Głos jej się załamywał. - Zrobiłam to dlatego, że tak zrobić należało. Ponieważ jesteś świetnym gliną. I dlatego też, że gdybym wam tego nie powiedziała, nie miałabym spokojnego sumienia.

W drodze powrotnej Clemency szła obok rozszczebiotanych dziewcząt, Diany i Arabelli. Jak zwykle, towarzyszył im wierny Giles. Na szczęście wystarczało, że od czasu do czasu wtrącała krótki okrzyk zdziwienia czy aprobaty. Jej uczucia znajdowały się w stanie takiego zamętu, że nie potrafiłaby prowadzić logicznej konwersacji. Przede wszystkim zdała sobie sprawę, że jest zakochana w Lysandrze. Ogarnęło ją uczucie podobne do tego, którego doświadczyła przed domkiem panny Biddenham, tyle że po stokroć silniejsze. Teraz poznała go już lepiej, potrafiła zrozumieć i docenić jego charakter. To dobry człowiek, pomyślała, uśmiechając się w zadumie. Dbał o zapewnienie godziwej przyszłości swojej siostrze i najbliższym, niepokoił się o losy pracowników i chłopów w majątku i jako głowa rodu był gotów wziąć na siebie cały ciężar od¬powiedzialności. Może w przeszłości, w towarzystwie pana Baverstocka, zachowywał się jak hulaka, uprawiając hazard czy goniąc za tancerkami z West Endu. Tego nie wie. Niewątpliwie jednak nie jest człowiekiem tak gwałtownym i brutalnym, jak jego brat. Clemency miała do przemyślenia wiele problemów, ale na razie nie potrafiła się skupić na żadnym z nich. Jej umysł zajęty był wspominaniem krótkiej wycieczki w górę strumyka i owej cennej chwili, gdy stała z nim po kostki w wodzie, obserwując zimorodka. Co by się mogło zdarzyć, gdyby nie zawołała go Arabella, pozostaje pytaniem, które zatrzyma sobie na spokojniejszą chwilę. Oriana wracała, tak jak przyszła, z markizem. Dzisiejszy dzień spędziła całkiem przyjemnie, choć nie udało się jej pogłębić wiedzy na temat finansowej kondycji Lysandra. Kiedy szli na końcu towarzystwa, niespodziewanie wyszło na jaw kolejne niebezpieczeństwo. Oriana dostrzegła z obu¬rzeniem, że markiz coraz to spogląda na Clemency. Były to jedynie krótkie zerknięcia, ale upewniły Orianę, że święci się tu coś niedobrego. Lysander jest dżentelmenem i nie pozwoliłby sobie na flirty z guwernantką, jednakże nie pozostaje obojętny na wdzięki tej bezwstydnicy. Przez moment ogarnęła ją wściekłość i całą siłą woli powstrzymywała się, by nie rzucić w stronę guwernantki paru dosadnych epitetów, które same cisnęły się na usta. A więc o to chodzi tej spryciarze! Nie zadowala się bałamuceniem Marka, teraz zastawia sidła na samego mar¬kiza! Tego już za wiele, pomyślała. Im prędzej panna Stoneham zniknie z horyzontu, tym lepiej. Musi rozważyć, jak się do tego zabrać. I ona, i Lysander powrócili do domu prawie w milczeniu, lecz żadne z nich tego nie zauważyło. Jeśli przedmiotem ich rozmyślań była ta sama osoba, to wnioski, jakie wysnuli, okazały się diametralnie różne. Gdy dotarli do Candover Court, Oriana podeszła do brata i chwyciła go za ramię. - Chciałabym zamienić z tobą słówko - powiedziała z uśmiechem, przeprosiwszy grzecznie Adelę. Wzięła go pod rękę i oddalili się w miejsce, gdzie nikt ich nie mógł usłyszeć. - O co chodzi, siostrzyczko? - Chcę, by zniknął z mojej drogi ten łakomy kąsek, za którym się tak uganiasz. - Naprawdę? - Oczywiście. Możesz potrzebować mojej pomocy. Fa¬bianowie trzymają jej stronę, wiesz o tym. Mark spojrzał na siostrę. - Daj spokój. Zawsze sobie pomagaliśmy, prawda? - Myślisz, że Lysander jest jej celem? - zapytał Mark marszcząc brwi. - Nie obchodzą mnie zamiary panny Stoneham - Oriana wzruszyła ramionami. - Jestem pewna, że poczuje się najlepiej w roli, jaką dla niej planujesz. - Bądź ostrożna, siostrzyczko. Chodzą słuchy, że Lysan¬der nie jest dobrą partią. Popatrz tylko na tę posiadłość. Alexander musiał popaść w olbrzymie długi. Tylko jednej nocy przehulał u Watiera dobre sześć tysięcy, byłem tam i widziałem. - Niepokoi mnie ta panna - ciągnęła Oriana, nie bacząc na jego słowa. - Jest taka dobra i uczynna. Nie znoszę tego rodzaju cukierkowych istot i z prawdziwą przyjemnością ujrzę jej upadek. http://www.my-medyczni.org.pl/media/ Domyślili się po ich minach, Ŝe wieści, jakie niosą, nie są dobre, jako Ŝe stosunkowo młody szeryf ma na głowie zarówno wykrycie morderstwa, jak i wyjaśnienie paru podejrzanych wydarzeń. - Moglibyśmy właściwie zaczynać - rzekł Gavin, siadając na fotelu. Usiedli takŜe Connor i Tom, który pojawili się w klubie przed paroma chwilami. Gdy Gavin upewnił się, Ŝe skupia na sobie uwagę obecnych, przystąpił do rzeczy: - WciąŜ nie wiemy, kto strzelił do Melisy Mason - oznajmił wszystkim obecnym, choć było wiadomo, Ŝe skierował te słowa do Logana. On bowiem był z nią zaręczony, więc zamach na jej Ŝycie dotyczył go najbardziej. - Czy w dalszym ciągu trzymamy się teorii, Ŝe skoro Melisa jechała samochodem Logana, to snajper właśnie Loganowi chciał uniemoŜliwić spotkanie z Lucasem Dev-linem? - zapytał Connor.

Skinął głową. - To dobra myśl - rzekł. - Jest jednak pewien problem. Uniosła brwi ze zdziwieniem. - Co takiego? - Rozmawiałem dziś rano z Jake’em o pewnej firmie. Powiedział, Ŝe do końca tygodnia wszystkiego się dowie. Wydaje mu się, Ŝe ktoś juŜ prowadzi kampanię, a Sprawdź - Ja chyba też. - wyszeptała Willow. - Ten kolor cudownie współgra z twoimi włosami, Lizzie. Camryn wzięła młodszą z dziewczynek za rękę. R S - Chodź, pójdziemy poszukać eleganckich skarpetek, a twoja siostra w tym czasie spokojnie zadecyduje, którą sukienkę włoży w piątek. Przeszły do innej części butiku, Lizzie wzięła do ręki obydwie sukienki i przyglądała się im w trzyczęściowym lustrze. - Może przymierzysz je ponownie? - zaproponowała Willow z uśmiechem. - Nie potrzebuję. Wiem, jak wyglądają. Willow z trudem się powstrzymała, by nie powiedzieć czegoś