- Idź - przynagliła Liz. - Pospiesz się, bo nie będzie czekał wiecznie.

Po raz kolejny zrewidował swoją opinię o kuzynce. Po odpowiednim przeszkoleniu byłaby z niej niezła krętaczka. - Mimo to chcę podzielić się wieścią z paroma przyjaciółkami - oświadczyła Fiona z nieco mniejszą podejrzliwością w głosie. Lucien wzruszył ramionami. - Wolałbym nie psuć niespodzianki, ale powiedz komu chcesz. Osoba, którą mogłaby zranić nowiną, była bezpiecznie zamknięta w jego piwnicy. Natomiast o reputację Fiony nie dbał ani trochę. - Zawsze wszystko psujesz - poskarżyła się Rose. - Nieprawda. A dzięki komu zostaniesz lady Kilcairn? Na pewno nie dzięki pannie Gallant. - Ale, mamo... - Twój wicehrabia i tak w końcu się dowie. Zresztą on się nie liczy, Rose. Im prędzej to zrozumiesz, tym lepiej. - Cóż, zostawiam was, żebyście mogły porozmawiać - oznajmił Lucien, cofając się do drzwi. - Mam kilka spraw do załatwienia. Ciotka nie zaprotestowała, więc zszedł na dół i kazał osiodłać wierzchowca. - Nie będzie mnie jakiś czas - poinformował Wimbole'a. Kamerdyner otworzył mu drzwi. - Jakieś specjalne polecenia na czas pańskiej nieobecności, milordzie? http://www.mirand-nazar.com.pl/media/ - Wiem o nieposłuszeństwie mojej córki. I nie jestem zachwycona. Santos odczuł niedowierzanie, potem zaskoczenie, wreszcie ulgę. Wszystkie te uczucia owładnęły nim w jednej chwili. Powoli odwrócił się do Hope. - Nie próbuj udawać głupiego ani zaprzeczać. Mam dowody. - Nie zamierzam zaprzeczać - odparł. - Cieszę się, że pani wie. - Doprawdy? - Uniosła lekko brwi. - Chcesz się ze mną zmierzyć? - Być może. Zaśmiała się ponownie. - Biedny chłopiec. Zdrowo zawróciła ci w głowie, prawda? Skądinąd wcale się nie dziwię. Santos zacisnął pięści. Nie chciał pytać, co to ma oznaczać. - Jak się pani dowiedziała? - Od Glorii, ma się rozumieć. Ona w końcu zawsze wszystko mi mówi. Myśli, że wyprowadzi mnie z równowagi. Kiedy się ze mną kłóci, potrafi wykrzyczeć wszystkie swoje sprawki. Wczoraj wieczorem było tak samo. Santos poczuł się tak, jakby ktoś zdzielił go w głowę. - Nie wierzę. Ja i Gloria...

Odwrócił się i zagrzmocił z całych sił po schodach na dół. — On poszedł po psa! — krzyknęła panna Hunter. — Mam rewolwer — powiedziałem. — Zamknijmy lepiej wejściowe drzwi — zawołał Holmes i zbiegliśmy wszyscy razem w dół po schodach. Ale zaledwie dotarliśmy do halki, usłyszeliśmy ujadanie psa, a następnie okropny krzyk bólu i straszliwy, żałosny jęk, którego nie można było słuchać bez przerażenia. Stary człowiek o czerwonej twarzy i drżących kończynach wyszedł chwiejnie z bocznych drzwi. — Mój Boże! — wołał. — Ktoś wypuścił psa! A on nie był karmiony przez dwa dni. Szybko, szybko, bo będzie za późno! Holmes i ja wybiegliśmy, skręcając za róg domu, a Toller śpieszył za nami. Ujrzeliśmy olbrzymią, zgłodniałą bestię o czarnym pysku wczepionym w krtań Rucastle’a, który krzyczał i wił się na ziemi. Strzeliłem biegnąc i roztrzaskałem psu łeb, aż upadł, ale jego ostre, białe zęby wciąż jeszcze były zwarte na pofałdowanej szyi Rueastle’a. Rozdzieliliśmy ich z wielkim trudem, po czym zanieśliśmy go jeszcze żywego, ale straszliwie okaleczonego, do domu. Położyliśmy Rucastle’a w salonie na sofie i po odesłaniu trzeźwego już Tollera, aby zawiadomił swoją żonę, uczyniłem wszystko, co mogłem, żeby mu ulżyć w bólu. Staliśmy wszyscy wokół niego, gdy drzwi się otworzyły i do pokoju weszła wysoka, chuda kobieta. Sprawdź Wicehrabia spiorunował go wzrokiem, po czym odchylił się na oparcie krzesła i skrzyżował ramiona na piersi. - Nie powinieneś się zakładać, Robercie. Mów. - Niech to diabli! - wybuchnął Belton. - No, dobrze. Myślę o ożenku. Lucien patrzył na niego bez słowa przez długą chwilę. - Dlaczego? - Mam dwadzieścia sześć lat i... tak mi przyszło do głowy. - Wiem, rodzinne obowiązki i tak dalej. Nic dziwnego, że Robert nie chciał z nim rozmawiać na ten temat. Wszyscy znali jego stosunek do małżeństwa. Tylko przykre okoliczności zmusiły go do zastanowienia się nad ożenkiem. Nie zamierzał jednak wspominać Ellisowi o swoich planach. Przynajmniej do czasu, aż znajdzie odpowiednią kandydatkę. - Tak. - Robert popatrzył na niego czujnie. - I co? Masz coś złośliwego do