zastanowiła się nad czymś.

– Widzę, że go znasz. Tak, malutki. Mówił niewyraźnie, śliną tryskał. Na nawiedzonego wyglądał. Tyle że on nie zabijał. Po tych słowach pani Lisicyna wyjęła z futerału okulary i popatrzyła na przełożonego pustelni bardzo uważnie. – Ojciec z taką pewnością to mówi. Dlaczego? – To nie taki człowiek. Ja ludzi dobrze znam. I jego oczy widziałem. Z takimi oczami się nie zabija, do tego śpiącego, potajemnie. Nie zrozumiałem, co on mi tu opowiadał. O jakichś promieniach. Koniecznie chciał moją łysinę bliżej obejrzeć. Przepędziłem go. Ale tym z Araratu się nie poskarżyłem. Trudno im objaśnić po jednym słowie na dzień, a i szkody ten nawiedzony żadnej nie wyrządził... Nie, córko moja, Teognosta ktoś inny udusił. I wydaje mi się, że wiem kto. – Cucullus non facit monachum? – Polina Andriejewna ze zrozumieniem kiwnęła głową. – Tak. To już tylko do ciebie mówiłem, żeby łódkarz nie zrozumiał. – A skąd wiedziałeś, ojcze, że ja znam łacinę? Starzec uśmiechnął się pełnymi wargami, tak mało pasującymi do ascetycznej, obciągniętej skórą twarzy. – Co to, wykształconej kobiety od kucharki nie odróżnię? Na nasadzie nosa ślad od okularów, ledwie widoczny, ale ja do drobiazgów mam dobre oko. Zmarszczki, o tutaj. – Wskazał palcem na kąciki oczu. – To od ciągłego czytania. A zresztą, co tam, moja miła, ja o kobietach wszystko wiem. Wystarczy, że raz spojrzę, i każdej mogę całe jej życie http://www.medycznie.biz.pl/media/ uciekających przed zabójcą rannych dzieci. A co z resztą? Co z tymi, których według Richarda Manna widziały na korytarzu nauczycielki? O tym Rainie wolała jeszcze nie myśleć. W prawym ręku ściskała glocka, dyskretnie ukrywając kaburę z dwudziestką dwójką. Miała nadzieję, że to jej wystarczy. Skinęła na Cunninghama i z krótkofalówką w ręku wkroczyła do budynku. W środku hałas był jeszcze większy. Niemiłosierne wycie syren niosło się przez długie korytarze i boleśnie atakowało bębenki. – Centrala – Rainie ryknęła do mikrofonu. – Jeden pięć wzywa centralę. Linda, odezwij się. – Centrala do jeden pięć. – Daj mi Hanka. Chcę wiedzieć, jak wyłączyć te cholerne syreny. – Mhm, dobra. Chwileczkę.

Czarodziejka śmiała się, strzelała nad wachlarzem błyszczącymi oczkami, ale odwiedzenia jego magnificencji odmówiła i wkrótce oddaliła się, zupełnie zawróciwszy w głowie uczonemu mężowi. Przez dwa dni pan Serafim nie ruszał się z domu na krok i tylko wciąż wypatrywał z okna, czy nimfa nie pojawi się znów. Pojawiła się – na trzeci dzień. Tym razem jednak dała się przekonać perspektywą Sprawdź Ale o Pustelni Wasiliskowej, a także o jej legendarnym założycielu, opowiemy, jak obiecaliśmy, dokładniej. * * * Dawno, dawno temu, przed sześciuset, a może i ośmiuset laty (w szczegółach chronologii Żywot świętego Wasiliska nieco się plącze), przedzierał się przez dziewicze lasy pewien anachoreta, o którym wiadomo na pewno tylko to, że zwano go Wasiliskiem, że lat już liczył sobie niemało, życie przeżył trudne, a w początkach swoich jakoś wyjątkowo grzeszne, ale u schyłku opromienione światłem prawdziwej skruchy i żądzy zbawienia. Dla odkupienia poprzednich, występnie przeżytych lat mnich złożył ślub, że obejdzie całą ziemię i nie zatrzyma się, aż znajdzie miejsce, gdzie będzie mógł najlepiej służyć Panu. Niekiedy, w jakimś świętym klasztorze, bądź też przeciwnie – wśród bezbożnych pogan, wydawało mu się, że oto właśnie trafił tam, gdzie powinien pozostać pokorny zakonnik Wasilisk, ale szybko starca ogarniały wątpliwości – a może kto inny, tu przebywając, nie gorzej przysłuży się