słoik miodu.

Tak też rozumowała lady Helena, a tymczasem pani Durham zaprowadziła ją wraz z panią Hastings-Whinborough do małego pokoiku na tyłach plebani i zostawiła je tam dyskretnie na rozmowę w cztery oczy. Lady Helena obserwowała z ponurym rozbawieniem, jak jej towarzyszka stroi dziwaczne pozy, poprawia włosy i fal¬banki przy sukni i bezustannie demonstruje kolekcję drogich pierścionków. - Przysięgam, lady Heleno, nie mam pojęcia, dlaczego pani chce ze mną rozmawiać. - Przebiegła w pamięci listę książąt, hrabiów i lordów, dochodząc w końcu niechętnie do jakiegoś zabłąkanego markiza. Bratanek lady Heleny Candover - że też nie potrafiła od razu skojarzyć... - Nie marnujmy zatem czasu - wtrąciła obcesowo lady Helena, chcąc jak najszybciej zakończyć ten nudny interes i wrócić do Candover, zanim się oszczeni jej ulubiona suczka Millie. - Słyszałam, że ma pani piękną córkę. - Och, tak, milady! Ma dopiero dziewiętnaście lat i nie dałaby pani wiary, jaka jest słodka. Z pewnością, pomyślała sarkastycznie lady Helena. - Pani Hastings-Whinborough, chodzi o to, że mój brata¬nek szuka odpowiedniej żony. Jest ostatnim markizem Storrington. Wdowa westchnęła i uniosła wzrok w stronę sufitu. - Ci niepoprawni młodzieńcy, zawsze ociągają się z ożen¬kiem... - Uśmiechnęła się nieszczerze i pomachała palcem. - Moja córka, poza urodą, posiada też piękny posag w wysokości stu tysięcy funtów. Naturalnie, nie będzie mogła nim rozporządzać aż do dwudziestego piątego roku życia, chyba że do tego czasu wyjdzie za mąż, ma się rozumieć, za zgodą moją i naszego prawnika, pana Jamesona. - Ufam, że propozycja związku córki z markizem uzyska pani całkowite poparcie. - Lodowaty głos lady Heleny przeciął powietrze. - Ależ, milady, nie śmiałabym nawet sugerować... - wy¬jąkała zdetonowana rozmówczyni. - Chciałam jedynie... Naturalnie, moja córka byłaby wielce zaszczycona, gdyby wybór jego lordowskiej mości przypadkiem padł na nią. Jako markiza... - Niestety - ciągnęła lady Helena, zadowolona, że poka¬zała pani Hastings-Whinborough, gdzie jej miejsce. - Mój bratanek wraz z tytułem odziedziczył również długi ojca. Jednak mogę pośpieszyć z wyjaśnieniem, iż on sam nie jest rozrzutnikiem. - Nie uważała za konieczne dodać, że jego szczęście w grze w karty uważane jest powszechnie za fenomenalne. - Tak więc mój bratanek ma szczerą nadzieję uratować od bankructwa rodzinną posiadłość, zapewnić utrzymanie młodszej siostrze i zarządzać majątkiem sprawnie i z dużym zyskiem. Pani Hastings-Whinborough, nie ukry¬wam, że obecne okoliczności nie pozwalają mu wybrać żony spośród dam równych mu stanem. Gdyby tak było, nasza rozmowa nie miałaby w ogóle miejsca! - Całkowicie to rozumiem, milady - odparła wdowa z szacunkiem, uświadomiwszy sobie z całą ostrością, że być uważaną za niegodną markiza jest nieodwracalnym piętnem w towarzystwie. Lady Helena uśmiechnęła się miło. Dopóki było wystar¬czająco jasne, kto komu robi zaszczyt w proponowanym związku, mogła traktować całą sprawę z wyniosłą pobłaż¬liwością. - Jak pani słusznie zauważyła, pani Hastings-Whinborough, młodzi mężczyźni wykazują irytującą opieszałość, gdy idzie o kwestię małżeństwa. Proponuję zatem za¬aranżować spotkanie młodych w sposób jak najbardziej nieformalny. Jeśli pani się zgodzi, przywiozę mego bra¬tanka w najbliższy piątek na herbatkę. Będzie miał okazję poznać pani córkę bez składania jakichkolwiek deklaracji. - Zaległa chwila ciszy. - Co więcej, ufam, iż także nieformalne spotkanie może ułatwić wzajemną prezentację, a nawet sprawić, że się polubią. - Lady Helena zawahała się na moment. - Mój bratanek jest człowiekiem nader niezależnym i sam rozporządza swoim losem. Byłoby lepiej, gdyby panna Hastings-Whinborough nie wiedziała zawczasu o celu naszej wizyty. Nie chcia¬łabym jej wprawić w przykre zakłopotanie, jeśli jego lordowska mość nie zaakceptuje kandydatury. Bo nawet ja, droga pani Hastings-Whinborough, nie mogę zmusić go do małżeństwa! Wdowa milczała i tylko wydęła usta. Nie miała zamiaru postąpić zgodnie z życzeniem lady Heleny. Już ona zmusi Clemency do uległości! Krnąbrna panna, pozostawiona sama sobie, z pewnością pojawi się w jakiejś niepozornej sukienczynie z batystu, z włosami związanymi zwykłą wstążką, mamrocząc pod nosem. Bóg jeden wie, jakie mądrości wyczytane w książkach! A przecież nic tak nie odstrasza mężczyzn, jak kobieca inteligencja. Musi powiedzieć o tym córce. Trzeba ją także porządnie ubrać i uczesać, najlepsza będzie nowa różowa suknia. Przede wszystkim zaś należy ją nauczyć szacunku dla opinii markiza. Pani Hastings-Whinborough wstała i dygnęła lekko w uznaniu łaskawości lady Heleny. Zapewniła jeszcze, że nie musi się niczego obawiać, bowiem jej kochane dziecko jest należycie wychowane. Lady Helena stłumiła w zarodku nasuwające się złe myśli. Niestety, spełniły się najgorsze przeczucia Clemency. W czwartkowy wieczór siedziała w salonie ze spuszczoną głową i wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w swoje hafty, starając się powstrzymać drżenie rąk. http://www.meblenawymiarsklep.net.pl/media/ - Właśnie. Nie znalazła go przecież w książce telefonicznej. - A i on nie ryzykowałby dla kogoś, kto przychodzi z ulicy. - Dla dużej kasy mógłby. Znam sukinsyna. - Ile mógł żądać? - Jackson złączył palce. - Jak myślisz? - Zdobędziemy dowody. Wiemy, że coś ich łączy. Dowiemy się, co było w kopercie. Liz przysłuchiwała się tej wymianie zdań w milczeniu. Czuła się jak piąte kolo u wozu. Wyłączona z gry. Odchrząknęła i wstała. - Rozmawiajcie, zostawiam was. Chciałam tylko... - przerwała, w obawie że wybuchnie płaczem, że jeszcze chwila, a skompromituje się łzami. Santos także się podniósł. - Liz, nie wiem, jak mam ci dziękować. Nie mam pojęcia, co bym zrobił, gdyby nie... - Daj spokój. Nie ma sprawy. - Nigdy ci tego nie zapomnę. Jestem twoim dłużnikiem. Pokręciła głową. - Nie, Santos. Nie jesteś. Nie zrobiłam tego dlatego, że ci... wybaczyłam. Nie zrobiłam tego dlatego, żeby ci pomóc, ani dlatego że cię... kocham. - Głos jej się załamywał. - Zrobiłam to dlatego, że tak zrobić należało. Ponieważ jesteś świetnym gliną. I dlatego też, że gdybym wam tego nie powiedziała, nie miałabym spokojnego sumienia.

- Cześć, Samanto - uśmiechnął się powściągliwie. - Co taka miła dziewczyna robi w takim miejscu? Poznała go, szeroko otworzyła zdziwione oczy i chciała odejść. Santos przytrzymał ją za rękę. - Nie masz chyba zamiaru mnie zostawić, prawda? Bądź grzeczna, Samanto, nie rób scen. - Jestem grzeczna, detektywie. Pożartować nie można? Santos ścisnął szeroką dłoń o starannie umalowanych paznokciach. - Chodź ze mną, Sam, pogadamy. - Pociągnął ją w odosobniony kąt i stanął plecami do ściany, by widzieć salę. - Powiedz, co się tu dzisiaj dzieje. Sprawdź - Przez tę straszną krzyżówkę. Prawie skończyłam, nie potrafię odgadnąć tylko jednego hasła! Scott podszedł do stołu i stanął za jej plecami. - Może ja spojrzę... - Niedbale położył rękę na jej plecach. Willow wstrzymała oddech. Czuła na skórze jego ciepły i delikatny dotyk. - Ach, wiem już, w czym tkwi problem! - zawołał po chwili. - To krzyżówka z „New York Timesa", więc obowiązuje w niej ortografia języka amerykańskiego, a nie brytyjskiego. Biorąc to pod uwagę, należy zmienić końcówkę, a tym samym ostatnie hasło to... - Pożądanie! - wykrzyknęła. R S