- Aha, rozumiem.

Weszli do klubu. Chop siedział przy barze, jadł coś, paląc równocześnie papierosa. W telewizorze nad barem leciała kreskówka. - Zamknięte!- zawołał z pełnymi ustami, nie podnosząc głowy. - Zapraszam o jedenastej. - Do jedenastej nie wytrzymam, szefie - powiedział Santos, podchodząc powoli do baru. - Mamy pilny interes do załatwienia. Chop obrócił się w ich stronę, zaklął i ponownie pochylił nad jedzeniem. - Czego, świnie? - Mówiłeś coś? - Jackson stanął z jego lewej strony. - Odpieprz się. Santos zajął miejsce przy barze z prawej strony Chopa. Spojrzał Jacksonowi w oczy. - No popatrz, chyba ktoś tu dzisiaj wstał lewą nogą. Chop popatrzył na niego spod zmrużonych powiek i wziął do ust następny kęs jedzenia. - Spadaj, gnoju. Nie jesteś już gliniarzem. - Nie? A to co? - Santos wyciągnął odznakę, lub coś, co miało uchodzić za odznakę, i błysnął tym przed oczami Chopa. - W życiu jak na karuzeli, wszystko się zmienia. Niby coś wiesz, a tu wstaje nowy dzień i znowu nic nie wiesz. Chop nie sprawiał wrażenia zaniepokojonego. - Co to za goryl? - Kiwnął głową w stronę Jacksona. - Ochrania cię? - Detektyw Jackson. - Teraz Jackson błysnął blachą i schował ją do kieszeni. - Mocno walę po ryju, do usług. Chcemy pogadać z tobą o rozmowie, jaką odbyliśmy z twoją przyjaciółką. - Z przyjaciółką? - Chop roześmiał się gardłowo. - Ja mam jakieś przyjaciółki? - Ta nazywa się Hope St. Germaine. Czasami mówi o sobie Violet. Coś ci świta? Uśmiech znikł z twarzy Chopa. Odsunął talerz. http://www.meble-kuchenne.edu.pl do ręki gazetę. - Dziękuję, panno Tyler, to chyba wszystko. - Właśnie sobie przypomniałam, co miałam powiedzieć, - nim przyszła pani Caird. Chodziło o żonę Brocka, Jo. Zamierzałam wyjaśnić panu, że jest ona moją najlepszą przyjaciółką i nie lubi. tańczyć. Brock i ja jesteśmy partnerami do tańca od drugiej klasy szkoły średniej i regularnie chodzimy do „Grotto", gdy grają tam jazz. - Wzięła do ręki przeznaczoną dla niej paczkę. - Z błogosławieństwem Jo, oczywiście - dodała, gdy Scott podniósł wzrok znad gazety. Zamknąwszy za sobą drzwi, słyszała, jak wciąż się głośno śmieje. Jej- pracodawca miał wiele wad, ale na szczęście nie można mu było zarzucić braku poczucia .humoru. Sama uważała się za osobę obdarzoną poczuciem humoru.

- Czy ty do reszty postradałaś rozum, Arabello? Po tych wszystkich przejściach Lysander nie zechce o niej nawet słyszeć. Ciotka wspomniała tylko o uprzedzeniach Lysandra, a nie o własnych, zauważyła przytomnie Arabella. Zachęcona tym, dodała: - Ale panna Clemency nie jest obojętna Zandrowi. Kuzyn¬ka Maria twierdzi wręcz, że się w niej zadurzył, wiem to od Diany. To tłumaczyłoby jego wściekłość. Lady Helena kontemplowała w milczeniu tę wiadomość. - A panna Hastings? - zapytała po chwili. - Nie zwierzała mi się, ciociu Heleno, ale wydaje mi się, że podziela to uczucie. Przez ostatni tydzień ledwie skubała jedzenie, z pewnością musiałaś zauważyć. Oczywiście, jest jej przykro z powodu całej maskarady, ale tak naprawdę unieszczęśliwiły ją dopiero oskarżenia Zandra. Sprawdź - zaśmiał się między pocałunkami. - Willow Tyler, a już niedługo Willow Galbraith... Jesteś moją północą i południem, wschodem i zachodem. Jesteś całym moim światem! R S Elizabeth Hawksley GUWERNANTKA 1 Niespodziewany hałas zakłócił spokój małego, obroś¬niętego różami domku. Panna Clemency Hastings rozmawiała w salonie ze swoją starą guwernantką, kiedy nieopodal rozległ się głośny stukot końskich kopyt, rżenie przestraszo¬nego zwierzęcia, a w końcu głuche uderzenie o ziemię. Potem nastąpiła cisza. Clemency podbiegła do okna wy¬chodzącego na Richmond Park i wyjrzała na zewnątrz. W oddali dostrzegła znikającego wśród drzew konia bez jeźdźca, z wodzami luźno zwisającymi po bokach. - Biddy! Zdaje się, że komuś przydarzył się wypadek! - krzyknęła. - Przeklęty artretyzm! - westchnęła panna Biddenham i chwyciła się oburącz fotela, jakby chciała wstać. - Poczekaj, ja pójdę - powstrzymała ją Clemency. Gdy dochodziła do ogrodowej furtki, usłyszała cichy jęk. Niefortunny jeździec leżał bez czucia na ziemi, z głową opartą o ścianę domu. Miał bladą twarz, przymknięte oczy i zadrapania na czole, których zapewne nabawił się podczas upadku. Po chwili wahania Clemency ujęła jego mocną, opaloną dłoń i wyczuła nierówny puls. W tym samym momencie mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na nią - z początku nieco nieobecnym, a po chwili już bardziej przytomnym wzrokiem. Chwycił jej nadgarstek i zapytał szeptem: - Czy jestem w niebie? Dziewczyna oblała się rumieńcem i próbowała cofnąć rękę.