- Mój brat?

nie byłoby mnie w domu, a dziecko na pewno cierpiałoby z tego powodu. - I co mu odpowiedziałas? - ¯eby poszedł do diabła - odparła, przypominajac sobie przera¿enie na twarzy Aleksa. Doktor Robertson wszedł akurat do jej prywatnego pokoju. Bóle tak sie nasiliły, ¿e prawie nie była w stanie myslec. - Naprawde? - Tak, chocia¿ tyle dobrego moge o sobie powiedziec. Ale było ju¿ za pózno. Czułam, ¿e zaraz urodze. Alex powiedział, ¿e jesli spróbuje pozwac go do sadu, zmieni moje ¿ycie w piekło. Nie miałabym szans wygrac, biorac pod uwage cała armie prawników pracujacych dla Cahill Limited. Wywlekliby wszystko z mojej przeszłosci, wszystkie błedy, jakie popełniłam, poprzekrecaliby fakty z mojego ¿ycia, przedstawiliby to sadowi i udowodniliby bez trudu, ¿e nie jestem odpowiednia osoba, by wychowywac dziecko. Do tego czasu Conrad na pewno by umarł i pieniadze przeszłyby 447 wszystkim koło nosa. A dziecko straciłoby na tym najwiecej. - http://www.meble-drewniane.edu.pl/media/ chorego. - Idziemy. - Nick wział Marle pod ramie i pociagnał za soba korytarzem. Sciany były wyło¿one drewnem, a z szerokich okien rozciagał sie widok na zatoke. Mineli kilka du¿ych sal z miekkimi kanapami i fotelami, lampami i stolikami, z których, jak podejrzewał Nick, rzadko korzystano. Osrodek był luksusowy. Elegancki. Ale był to tylko dom opieki. Miejsce, gdzie bogaci ludzie przybywaja, by umrzec. W recepcji Nick sprawdził ksia¿ke odwiedzin. Jesli Alex był tu w ciagu kilku ostatnich dni, nie zawracał sobie głowy ¿adnymi wpisami. - Chodzmy stad - zwrócił sie Nick do Marli. Ochroniarz

- Potrzebujesz czegos? - Nie, nie sadze. - Chciała tylko, ¿eby ju¿ wyszedł. Natychmiast. - Powiem Tomowi o lekach. Dopilnuje, ¿ebys dostawała je na czas. Marla potrzasneła głowa. Sprawdź chwile oderwac sie od nich, zaczeła bawic sie z synem. Dziecko jednak marudziło, a potem uderzyło w płacz. Fiona błyskawicznie przejeła inicjatywe, zabrała Jamesa i oswiadczyła, ¿e teraz czas na drzemke. I znikła, zanim Marla zda¿yła zaprotestowac. Zadzwonił telefon i po krótkiej chwili do pokoju weszła Carmen ze słuchawka w dłoni. - To do pani - powiedziała do Marli. - Pani Lindquist. 133 - Nie musisz odbierac - zaczeła Eugenia, ale mimo to Marla wzieła słuchawke z reki Carmen. - Halo? - wycedziła przez te idiotyczne druty unieruchamiajace jej szczeki.