na utrzymanie.

- Tak myślisz? - Tak myślę. - To się pieprz. - Ty też. Spojrzeli na siebie wrogo... i po chwili wybuchnęli tłumionym śmiechem. Przez resztę lunchu rozmawiali o rodzinie Jacksona i o zdrowiu Lily. Santos nie wracał już do sprawy Śnieżynki, ale myśl, że ten sam człowiek mógł zabić jego matkę, nie dawała mu spokoju. Kiedy po zapłaceniu rachunku ruszyli do wyjścia, Jackson wskazał głową toalety. - Poczekaj. Idę się odlać. - Będę na zewnątrz - odparł Santos i już otwierał drzwi, gdy ktoś zawołał go po imieniu. Odwrócił się. Ku niemu szła kobieta o spokojnej, nie narzucającej się, lecz miłej dla oka urodzie. Ciemna blondynka o szczupłej sylwetce. Musiała pracować w restauracji, bo mignęła mu, kiedy wchodził, ale jej nie rozpoznał. Uśmiechnęła się. - Santos? To ty? - No... ja - odpowiedział z uśmiechem. - Przepraszam za niezręczność, ale czy my się znamy? - Liz. Liz Sweeney... Dopiero po chwili sobie przypomniał. Potrząsnął głową, nie wierząc własnym oczom. - Liz Sweeney? - Zaśmiał się. - Ale wyrosłaś. - Ty też - odpowiedziała mu uśmiechem i wyciągnęła dłoń. - Dobrze cię znowu widzieć. Natychmiast poczuł sympatię do tej młodej kobiety, w którą przeistoczyła się Liz. - Co u ciebie słychać? – zapytał. - Świetnie. - Zatoczyła wokół ręką. - To moja knajpa. http://www.meble-biurowe.info.pl/media/ Czyżby sądził, że się nie nadaję, pomyślała Klara. Przez chwilę oboje milczeli. - Dlaczego otwarcie nie powiesz, o co ci chodzi? - spytała. - Nie ufam ci - rzekł, uważał bowiem, że Klarę otacza zbyt wiele tajemniczości. Zdumiało go, iż w ten sposób ta kobieta wróciła do jego życia. To było podejrzane. - Tamtej nocy nie okazywałeś tego - zauważyła i natychmiast pożałowała swoich słów. - To stało się pięć lat temu. Byłem wtedy wolnym człowiekiem. Za nikogo, poza panią prezydentową, nie czułem się odpowiedzialny. Teraz mam Karolinę. Moje życie całkiem się odmieniło. Jestem innym człowiekiem. - A ja się nie zmieniłam. Nie ma we mnie nic z matki. Zadbam, najlepiej jak potrafię, o twoją córkę, póki tu jestem. Ale nie oczekuj niczego poza tym, co mogę zaofiarować. Bryce rozpoznał jej chłodne spojrzenie. Pięć lat temu, wychodząc z hotelowego pokoju, patrzyła tak samo. Teraz trzymała w ramionach jego dziecko. Nabrał jeszcze większych podejrzeń. - Co robiłaś w Hongkongu? - Pracowałam w ambasadzie - odrzekła, uznając, iż nie jest to kłamstwo, a jedynie niecała prawda. - Czy teraz ja mogę coś powiedzieć? - spytała. Bryce skinął głową. - To, co miedzy nami zaszło, było jednorazowe. Przypadek jeden na milion sprawił, że cię znowu spotkałam. Zostawmy sprawy takimi jakimi są, dobrze, szefie? - To moja mała cię potrzebuje, nie ja. - Dzięki za wyjaśnienie. Już wyobrażałam sobie przyjęcie weselne - dorzuciła z chłodnym sarkazmem. - Po co się sprzeczać? Gdybym chciała od ciebie czegoś więcej po tym, co przeżyliśmy w Hongkongu, mogłabym cię odszukać. Udany seks nie oznacza jeszcze, że się chce z kimś spędzić życie.

- Więc załagodziliście nieporozumienia? - Jakie nieporozumienia? Przyszedłem tu po to, żeby położyć kres plotkom, dopóki pan się z nią nie ożeni i nie wywiezie jej z Londynu. - Aha. Chciałbym, żeby mi pan poświęcił jeszcze chwilę. - Proszę się umówić przez mojego sekretarza. Jutro o dziewiątej rano spotykam się z premierem. Sprawdź - Nie... po prostu musiałam... Stęskniłam się za wami. - Tak bardzo, że nie dzwoniłaś od pięciu lat? - Daj spokój, Richard - usłyszała Mike'a. - Misiaczku, przyjedziesz do domu? Klara przymknęła oczy, uświadamiając sobie, ile bólu sprawiła rodzinie. - Nie mogę. - Misiaczku, tyle lat minęło... - Wiem, wybaczcie. Czy Cass jest z wami? - Nie, poszła w twoje ślady i wyjechała. Na szczęście od czasu do czasu zagląda do domu - Klara słyszała z oddali głosy kobiet i dzieci. Ktoś upominał Ricka, by zbyt surowo nie traktował siostry. Ona sama jednak nie miała do brata pretensji. - Sprawiam kłopot. Przepraszam. Muszę kończyć. - Zaczekaj - rzucił Rick. - Po prostu przyjedź do domu. Jakoś to urządzimy. - Do widzenia. Kocham was - odrzekła przez łzy i rozłączyła się. Płakała, zastanawiając się, czy kiedykolwiek będzie mogła wrócić do domu i czy uda się jej założyć własny. Schowała komputer i poszła do łazienki obmyć oczy. Wiedziała, że starszy brat miał prawo się gniewać. Przecież zerwała z rodziną dla kariery. Zanim wyszła z pokoju, spojrzała przez okno. Jej wzrok najpierw padł na dziecko, potem na Bryce'a, który śmiał się razem z Drew. Pomyślała, że go kocha i że jest szczęśliwa w jego domu, gdzie wszyscy jej potrzebują. Znalazła też prawdziwych przyjaciół, którzy wiedli normalne życie. Bardzo się jej to podobało. Nie była już pewna, czy warto poświęcić takie życie dla kariery w CIA. Po chwili nabrała przeświadczenia, że nie warto.