słusznie, co oznacza, Ŝe musi przestać myśleć w kółko o tym, kiedy popełnili błąd, kiedy przekroczone zostały granice, których nie wolno było przekroczyć. Mark wstał, gdy podeszła do stolika. - Przepraszam za spóźnienie - rzekła, siadając naprzeciw niego. Erika siedziała na przystawce obok Marka. - Jak się jeździ? - zapytał z uśmiechem. - Cudownie - odparła równieŜ z uśmiechem. - Wspaniały wóz! Tak łatwo nim manewrować. Nie mogę się doczekać na Karę, Ŝeby się nim pochwalić. - A kiedy ona wraca? - Mam nadzieję, Ŝe pod koniec przyszłego tygodnia. W tym semestrze ma mnóstwo roboty. - I po chwili dodała: - Tęsknię do niej. Mark wiedział, Ŝe siostry bardzo się kochają. - Muszę ci powiedzieć, Ŝe bardzo dobrze ją wychowałaś. Na pewno nie było to łatwe. - To prawda, nie było - przyznała Alli. - Ale gdyby przyszło mi przeŜyć te lata jeszcze raz, zgodziłabym się bez wahania. Kara była takim słodkim dzieckiem, co nie oznacza oczywiście, Ŝe nie było złych momentów - dodała z uśmiechem. - Nie mogłam na przykład oduczyć ją dłubania w nosie. Erika chyba nigdy tego nie robi. Oczy Marka rozbłysły, gdy spojrzał na rozbawione dziecko. - Nie - odparł. - Ale wyobraŜam sobie, co z niej będzie za numer, gdy http://www.logopedawarszawa.org.pl - Z pewnością ma pani rację, milady - odparła Clemency z powagą. Dama zaśmiała się i pozwoliła jej odejść. Chociaż Clemency cieszyła się z wyjazdu Baverstocków, nie mogła się jednak powstrzymać od myśli, że życie w pałacu nie wygląda jak dawniej. Markiz wydawał się teraz znacznie bardziej zajęty niż zwykle, a kiedy się pojawiał, Clemency z bólem zauważała dzielący ich wyraź¬ny dystans. Zachowywał się grzecznie i bez zarzutu, ale brakowało dawnej niewymuszonej swobody w rozmowach, a nawet okazjonalnych sprzeczkach, które uwielbiała. CzꜬciej zresztą rozmawiał z Adelą niż z nią. Po wielekroć przeczytała jego list, szukając słów, które mogłyby pocieszyć jej zranione serce. Jednak nic nie znalazła. List, podobnie jak sam markiz, emanował obojętną grzecznością i chłodem. Człowiek, który ją obejmował, nazywał piękną i obsypał pocałunkami, bezpowrotnie zniknął. Wszystko stracone. Z trudem starała się utrzymać pozory normalności. Jak zwykle planowała ciekawe lekcje dla dziewcząt, pomagała lady Helenie przy pielęgnacji Millie i omawiała jadłospis z panią Marlow - ale to wszystko było niczym wobec jej skołatanych nerwów. Zniknęła gdzieś cała przyjemność z tej pracy i Clemency czuła się bardzo przygnębiona, tracąc nawet ochotę do jedzenia. W środę rano markiz zwrócił się do niej po raz pierwszy od pamiętnej nocy na jarmarku. - Panno Stoneham, oczekuję mojego prawnika, pana Thorhilla - powiedział. - Czy mogłaby pani przygotować z panią Marlow pokój dla niego? - Oczywiście, milordzie. I to wszystko. - Pan Thorhill? - powtórzyła gospodyni. - Najlepiej, gdy umieścimy go w pokoju po pannie Baverstock. To bardzo miły, wygadany dżentelmen, a w dodatku nie zapo¬mina o służących. - W jej słowach słychać było gorycz, bowiem rodzeństwo Baverstocków nie obdarowało niczym służby. Wywołało to zresztą na dole powszechne oburzenie. - Często tu przyjeżdża? - spytała dziewczyna. - Od czasu śmierci lorda Alexandra średnio raz na miesiąc, panienko.
- Zaraz po ciebie przyjadą. Musimy porozmawiać. Ja chcę wiedzieć... - Przyjadą po mnie? - przerwała Hope, odgarniając włosy spadające jej na czoło. Sięgnęła po szlafrok i narzuciła na plecy. - Kto? O co chodzi? - Santos... i inni. - Gloria z bijącym mocno sercem szukała jej wzroku. - Policja. Mają nakaz. Mówią... - Policja u mnie? - Hope opadła na poduszki z przerażeniem w oczach. - Ale co się stało? Nie mam pojęcia, co mogło... - Mówią, że współdziałałaś z Chopem Robichaux. Że uknułaś intrygę przeciwko Santosowi. Matka nie zaprzeczyła, nie uczyniła żadnego gestu. Wpatrywała się tylko w córkę, poruszając bezdźwięcznie ustami, jak schwytana w potrzask. Sprawdź Nigdy nie słyszała, by troje dzieci tak hałasowało. R S - Taaaak, mamo, myślę, że tkwi w nich przynajmniej ziarnko dobra. - W takim razie nie wolno ci się poddawać. Biedne maleństwa nie tak dawno straciły matkę, nic więc dziwnego, że walczą z każdym, kto próbuje zając jej miejsce. Musisz pomóc im uporać się z bólem, jak również znaleźć miejsce dla siebie w ich zranionych, małych serduszkach. - Dzień dobry, panno Tyler. - Dzień dobry, doktorze Galbraith. Scott oparł się wygodnie o kuchenny blat. Trzymając w dłoni kubek z poranną kawą, uważnie przyglądał się nowej