na uwadze swą daleką od doskonałości pozycję w VKF, wyszedł w końcu do pracy. - Choroba w rodzinie? Phil Bianco wmaszerował do biura na drugim piętrze dziewięć minut po jedenastej i skierował się prosto do boksu Matthew, by zadać mu kilka pytań. - Żona zachorowała - wyjaśnił Matthew. - Poważnie? - Bianco dawał do zrozumienia swoim tonem, że w jego przepisach nic poniżej zawału serca nie uprawnia do wolnego dnia. - Zatrucie pokarmowe. Lewa brew przełożonego wzniosła się ponad złotą oprawkę okularów. - Jeszcze jeden kryzys w rodzinie i bierzesz urlop, jasne? - Już poprosiłem, żeby mi ten dzień potrącić z urlopu. - Dobra. - Bianco wykręcił się na pięcie i ruszył do drzwi zewnętrznych, ale zawrócił i ogarnął wzrokiem resztę pracowników. - Was także to dotyczy - oświadczył. - VKF nie prowadzi wakacyjnych obozów. Po jego wyjściu Matthew odczekał trzydzieści sekund i zwrócił http://www.lagodnarehabilitacja.info.pl Robiło się coraz ciemniej. Rozejrzał się dookoła, próbując się zorientować. Beznadziejne... Z jego perspektywy wrzosowisko było przeklętym przez Boga, dzikim pustkowiem, które z nadejściem nocy zmienia się w upiorną czarną otchłań. Flic i Kahli zaraz nadejdą. Chyba że pies utknął w mokradle. Spojrzał na swoje nogi, podniósł lewą i postawił znów na ziemi. Przynajmniej tu jest dość twardo. Szukaj bransoletki! Czas płynął. Robiło się ciemno, zaczął padać deszcz, wiatr się wzmagał. Wrzosowisko stawało się coraz bardziej wrogie. Żadnego śladu bransoletki, zresztą prawdę rzekłszy, Matthew przestał jej
Chloe nie przestawała krzyczeć. Straszliwy, świdrujący w uszach wrzask dosłownie ścinał krew w żyłach. - Idę! Izabela wbiegła do kuchni. Drzwi do ogrodu stały otworem. Kahli rzucił się jej na spotkanie, nie przestając ujadać. Wyraźnie czymś rozdrażniony pomknął naprzód. Krzyk zdawał się wznosić ku Sprawdź - Rozluźnij się. - Lorenzo wciąż masował jej nogę, teraz jednak długie palce sięgały wyżej i Jodie zaczęła doznawać całkiem innych uczuć, które z pewnością nie miały nic wspólnego z przemęczeniem. - Przypuszczam, że przeszłaś kilka operacji? Jodie znów zesztywniała. - Tak - odpowiedziała krótko. - Ile? Westchnęła. - Czy to ważne? W końcu nie będziesz się mną opiekował, jeżeli skończę na wózku inwalidzkim, prawda? - Czy to możliwe? - Wciąż masował jej nogę, tym razem palce uderzały delikatnie w same blizny. Ż niewiadomego powodu Jodie nagle zebrało się na płacz. Nikt nigdy nie dotknął jej blizn tak po prostu, z chęci pomocy. Podczas pobytu w szpitalu przyzwyczaiła się do ciągłych badań, do lekarzy traktujących ją jak połamaną rzecz, którą próbują poskładać. Tym właśnie dla nich była. Była wdzięczna za wszystko, co dla niej zrobili, ale jednocześnie... Potajemnie tęskniła za bardziej osobistym podejściem, za normalnym traktowaniem, za pozbawionym odrazy, pocieszającym dotykiem. - Nie. Ta noga zawsze będzie słabsza, ale została wyleczona prawidłowo - odparła i zaraz przygryzła wargi, nie chcąc wspominać tamtych strasznych dni, kiedy lekarze mówili o konieczności amputacji. - Dziękuję ci. Już wszystko w porządku. Skurcz minął - powiedziała, próbując skoncentrować się na czymś innym niż delikatna pieszczota jego palców. Kochanek nie mógłby być delikatniejszy, pomyślała i zaraz zganiła się w duchu. Przesunęła się tak, żeby go widzieć, wciąż bardzo świadoma ciepłego ciężaru jego dłoni na swoim nagim udzie. Nagle zorientowała się, że Lorenzo jest ubrany jedynie w owinięty wokół bioder ręcznik. Jego ciało mogło zrobić wrażenie na każdej, nawet najbardziej wymagającej kobiecie. Instynkt podpowiadał jej, że ten mężczyzna może być bardzo niebezpieczny. Czuła, że powinna się go strzec i nie dać uwieść jego zdradliwemu urokowi. Lorenzo zabrał dłoń z jej uda i poprawił ręcznik, obserwując ją uważnie. - Jeżeli będziesz mi się tak przyglądać - zaczął ostrzegawczym tonem - pomyślę, że... - O co ci chodzi? - zaprotestowała słabo.