- Gdybym wcześniej znał te plotki, nie przegapiłbym kolacji u Howardów - ciągnął

Santos puścił utyskiwania przyjaciela mimo uszu. - Tak - odparł - detektyw Santos we własnej osobie, wydział zabójstw. Do usług. Rozmawiali jeszcze chwilę, dopóki Jackson im nie przerwał: - No dobra, wiem, że moglibyście tak do nocy, ale robota czeka. - Uśmiechnął się do Liz. - Miło było cię poznać. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Liz zerknęła na Santosa, potem na Jacksona. - I ja mam taką nadzieję, detektywie. - To ja już chyba... - Santos zakasłał znacząco. - Naprawdę cieszę się, że cię spotkałem, Liz - dodał poważnie i popatrzył jej w oczy. - I że tak dobrze ci się wiedzie. Pożegnała się i ruszyła w kierunku kuchni. Santos obejrzał się jeszcze od drzwi, Liz też odwróciła głowę, ich spojrzenia się spotkały. - Poczekaj, Jackson - rzucił, puszczając klamkę. - Zaraz wracam. Przeszedł szybko przez salę, stanął przed Liz. - Nie wybrałabyś się któregoś wieczoru na kolację? - Z tobą? - Ze mną - uśmiechnął się lekko. - Jackson, niestety, już zajęty. - Jak z tobą, to chętnie. Zawsze. Podobała mu się jej otwartość i pewność siebie. - To może dzisiaj wieczorem? - Świetnie, ale dopiero późnym wieczorem. Kuchnię zamykam o dziewiątej. - No to jesteśmy umówieni. Do zobaczenia o dziewiątej, Liz. ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY Do mieszkania, które zajmowali we dwójkę z Lily, wrócił przed północą. Uśmiechnięty i rozmarzony, myślami wciąż jeszcze był przy Liz. Wspominał ich pożegnalny pocałunek, czułe szepty. Właściwie już tej nocy mogli zostać kochankami. Wystarczyło, żeby zrobił pierwszy ruch. http://www.izolacja-dachu.com.pl - Co ci się stało? Hope z trudem przełknęła ślinę. - To... drobiazg. - Wyjęła chusteczkę z pudełka, starła krew i podniosła wzrok na córkę. - Pamiętasz, że w przyszłym tygodniu masz kilka spotkań? Idziesz, między innymi, na bankiet naszego klubu. - Pamiętam, mamo. - Karnawał już w pełni. Obawiam się, że będziesz musiała obywać się bez swojego zwykłego towarzystwa. Gloria pobladła. - Bez zwykłego towarzystwa? - Bez Liz, ma się rozumieć. - Hope spojrzała uważnie na córkę. - A jest ktoś inny? - Nie - zapewniła Gloria pospiesznie. - Tylko nigdy w ten sposób nie myślałam o Liz. „Zwykłe towarzystwo”... To brzmi jakoś dziwnie. Hope sięgnęła ponownie po szczotkę. - Jeśli się dowiem, że mnie okłamujesz, ukarzę cię. A jeśli zgrzeszyłaś przeciwko Bogu... to tego pożałujesz.

Pani Delacroix przywołała na twarz wyraz konsternacji. Powoli zaczynała się niecierpliwić. Miała dość własnych trosk, żeby wysłuchiwać cudzych żalów. - To potworne. I mówi pani, że jej nie aresztowano? - Nie. Oczywiście natychmiast ją zwolniłam, ale to zbyt łagodna kara za taki czyn. - Bez wątpienia. Wypytuję panią tylko dlatego, że mój siostrzeniec zatrudnił nową guwernantkę dla mojej córki i... och, gdyby się okazało, że musimy odprawić biedną Sprawdź razem, kiedy na nią spoglądał, nie dręczyły go wątpliwości. Gloria była taka młodziutka. Taka bogata. Za bardzo się od siebie różnili, żeby móc być razem. Gdyby miała dość siły, by przeciwstawić się rodzicom, oddałby jej serce i niczego już by się nie bał. Pozbyłby się wątpliwości. Po części rozumiał jej lęk. Ale tylko po części. Powinna walczyć o niego, o swoje prawo do miłości. Dumnie oznajmić całemu światu, rodziców nie wyłączając, że Santos jest tym jednym jedynym. Dopóki tego nie uczyni, on nie jest w stanie zapewniać jej o swoich uczuciach. Chciał, ale nie potrafił. Po prostu. Gloria westchnęła. - Jesteś dzisiaj taka milcząca. - Mhm. - Żałujesz? - Wstrzymał oddech, modląc się w duchu, żeby nie powiedziała „tak”. Nie wiedziałby, co począć. Żałował już wystarczająco mocno, za nich oboje. - Nie żałuję. - Uniosła twarz i spojrzała mu w oczy. - A ty? - Skądże - odparł cicho, unikając jej spojrzenia. - Było cudownie... jak nigdy dotąd. Odwróciła się w jego ramionach. - Miałeś... dużo dziewcząt? - Niezbyt - starannie ważył słowa. - Trochę. Zacisnęła mu palce na koszuli.