się i spadł? Naprawdę wierzysz, że to był wypadek?

- Ależ to żadna tajemnica - odparła z uśmiechem. - Moje imię jest nieco staromodne: Clemency. Nie wiem, czy spodoba się Dianie. - Potem dodała poważniej: - Posłuchaj¬cie, dziewczęta, chcę, abyście zachowały tę informację dla siebie. Nie mam nic przeciwko temu, żebyście znały moje imię, ale nie rozpowiadajcie tego dalej. - Oczywiście. Nie powiemy nikomu, prawda, Di? Diana kiwnęła głową. Była trochę rozczarowana. „Clemen¬cy” brzmiało jak imię jakiejś świętoszki z książek Adeli. Wolałaby coś bardziej romantycznego, na przykład „Clementina”. W południe wszyscy zebrali się w hallu. Postanowiono, że kosze zostaną załadowane do starego powozu, zaś dwukółką Lysandra pojadą panie - lady Fabian i lady Helena. Lord Fabian zgodził się jechać wierzchem za powozem, a młodzież miała iść leśnymi skrótami na piechotę. Ścieżka wzdłuż strumyka biegła prawie cały czas lasem, więc towarzystwo nie powinno się zmęczyć. Należało tylko mieć nadzieję, że dotrą na miejsce jednocześnie z powozami. - Proszę pozwolić sobie pomóc, panno Stoneham - za¬proponował Giles, który starał się iść jak najbliżej dziew-czyny. - Poniosę pani koszyk. - Och, dziękuję bardzo, panie Fabian. Arabella i Diana spojrzały na siebie tłumiąc chichot. - Ale w środku znajduje się mech! - Zgadza się. Proszę uważać na ubranie, panie Fabian, mech jest jeszcze wilgotny. Zamierzamy zebrać trochę kwiatów do naszego zielnika. Giles pragnął powiedzieć jej komplement, bo właśnie przyszło mu do głowy, że przypomina boginię Prozerpinę, jednak nie potrafił ubrać swych myśli w słowa. Stwierdził za to z ulgą, że pan Baverstock poszedł przodem. Wyostrzonym wzrokiem zakochanego młodzieńca Giles obserwował z gnie¬wem natrętne umizgi Marka. I chociaż nie dowierzał jego intencjom - nie potrzebował umoralniających uwag siostry, by dostrzec, że Mark nie ma dobrych zamiarów - to jednocześnie zazdrościł mu swobody i pewności siebie. Zdecydował, że zostanie sługą i rycerzem swej damy. Będzie niezwykle szlachetny i nigdy nie wyjawi swojej miłości, zadowalając się jedynie czuwaniem nad bezpieczeń¬stwem. Naturalnie, pomyślał, odsuwając z melancholią jeżyny, zapadnie przy tym na śmiertelną chorobę (dziewczyna ześliźnie się do potoku, uciekając przed zdradzieckimi objęciami Baverstocka i on, Giles, uratuje ją i umrze). Będzie długo cierpiał na łożu śmierci i odejdzie z tego świata z jej imieniem na spierzchniętych ustach. W tej samej chwili uzmysłowił sobie, że tak naprawdę nie wie, jak ona ma na imię, a panna Stoneham na ustach umierającego nie brzmi tak samo romantycznie, jak „Mary” czy nawet „Cecil”. Sprawca jego nieszczęść szedł tymczasem obok Adeli i starał się nie ziewać, słuchając opowieści o jej pracy dla kościoła. Coraz bardziej żałował przyjazdu do Candover i gdyby nie siostra, już rano kazałby służącemu doręczyć sobie pilny list wzywający do natychmiastowego powrotu. Jednak Oriana miała tu swoją pieczeń do upieczenia, a Mark na swój leniwy sposób był czułym i oddanym bratem. Gdyby ta cholerna dziewczyna, panna Stoneham, okazała się bardziej przystępna, cieszyłby się z pobytu na wsi co najmniej przez miesiąc. Dni pełne podniecających flirtów a noce uwieńczone rozkosznym spełnieniem w jej małym pokoiku sprawiłyby, że czas mijałby im szybko i przyjemnie. Niestety, jest zanadto pruderyjna. Albo wyjątkowo prze¬biegła. Jeśli liczy na złapanie go w sidła, bardzo się myli. Nagle przyszedł mu do głowy świetny pomysł. Zacznie, flirtować z Arabella. Naturalnie, nie zamierzał uwieść siostry przyjaciela - wtedy rzeczywiście dolałby oliwy do ognia - ani się z nią żenić. Arabella jest ładna i nie tak niedoświad¬czona, jak by się mogło wydawać, a jej zachowanie może przysporzyć wiele kłopotów pannie Stoneham. Jeśli pofigluje nieco z małą, jej śliczna opiekunka już choćby z poczucia obowiązku będzie musiała im wszędzie towarzyszyć. A wów¬czas przyjmie jego zaloty z obawy, że w przeciwnym razie zrobi krzywdę jej podopiecznej. Im więcej o tym myślał, tym bardziej podobał mu się ten pomysł. Wszystko wydawało się takie proste. Za sprawą Adeli Oriana stanęła przed poważnym dyle¬matem. Czy Lysander rzeczywiście dążył do - małżeństwa z córką kupca? Z pewnością nie. Słyszała nieraz, jak wypowiadał się z pogardą na temat wyrastających jak grzyby po deszczu fortun parweniuszy, którzy dorobiwszy się majątku starają się wejść do wyższych sfer. Nikt bardziej niż Lysander nie jest świadom znaczenia i pozycji arysto¬kracji! Panna Fabian musiała zostać źle poinformowana. Uspoko¬iło to ją na całą następną minutę, ale potem przypomniała sobie tragiczny stan domu i majątku. Wszędzie widać było ślady zniszczenia. Oriana nie miała w tych sprawach doświadczenia, ale nawet laik potrafiłby zauważyć, że brakuje funduszy na podstawowe naprawy. Następnie przy¬szło jej do głowy, że Lysander jest markizem zaledwie od kilku miesięcy, więc nie miał czasu na uporządkowanie wielu spraw. Mimo wszystko martwiła się. Mijały już trzy lata, jak została wprowadzona do towarzystwa, i czuła, że najwyższy czas na zamążpójście. Nigdy nie narzekała na brak wiel¬bicieli, lecz poważnych kandydatów do małżeństwa było raczej niewielu. Większość dżentelmenów wolała pozostać przy mało zobowiązującej admiracji i słowach zachwytu. Orianie to nie wystarczało. Postanowiła wyjść dobrze za mąż. Posag upoważniał ją co najmniej do tytułu baronowej i panna Baverstock nie widziała powodu, dlaczego miałaby na tym poprzestać. Zubożały markiz jest lepszy niż żaden, poza tym uważała Lysandra za całkiem pociągającego mężczyznę. http://www.grzejnikidekoracyjne.biz.pl/media/ Świadomość, Ŝe był pierwszym jej męŜczyzną, sprawiała, Ŝe czuł się wyróŜniony, i nigdy nie będzie Ŝałował tego, co się wydarzyło. Lecz nic więcej między nimi być nie moŜe. Był człowiekiem z poczuciem obowiązku, negującym miłość. Po śmierci Patrice przysiągł sobie, Ŝe nigdy Ŝadna kobieta nie będzie miała nad nim władzy, i miał nadzieję dotrzymać słowa. Gdy nazajutrz rano Alli się obudziła, sypialnia tonęła w blasku porannego słońca. Alli usiadła, rozejrzała się dokoła. Była w swoim łóŜku. PołoŜyła się z powrotem. Oddech miała przyspieszony, gdy przypominała sobie to, co Mark robił, nim zasnęła. Fakt, Ŝe spała nago, o niczym nie świadczył. Gdy kochali się po raz pierwszy, spała w jego łóŜku, dlaczego więc teraz przyniósł ją tutaj? Uniosła wzrok na sufit, usiłując przypomnieć sobie coś, co spowodowało, Ŝe on... I przypomniała sobie. Zamknęła oczy, przywołując w pamięci słowa, jakie jej

- To dla pani, panno Stoneham - wyjaśniła pani Marlow, widząc zaskoczenie na jej twarzy. - Jestem pewna, że lady Helena nie miała na myśli aż takiej ilości - broniła się dziewczyna. - Chyba chodziło o coś mniejszego. - To z polecenia milorda, panienko. Pan zszedł tu osobiście. Clemency popatrzyła na koszyk z konsternacją. Nie chciała się tłumaczyć przed lady Heleną, a już z pewnością nie wobec panny Baverstock. Do kuchni wszedł woźnica, uchylił przed Clemency kapelusza i wziął kosz. - Wstawię go do powozu, panienko - powiedział, mruga¬jąc do pani Marlow. - Nie będzie pani przeszkadzał. Sprawdź strony. Scott zmarszczył czoło i cofnął się nieznacznie. R S - Przepraszam - wymamrotał. W jego niskim, głębokim głosie słychać było szczery żal. - Nie miałem zamiaru. Chciałem tylko. Och, do jasnej cholery, panno Tyler. - Był wyraźnie zmieszany. - Nie miałem zielonego pojęcia, że będzie pani... Nie sądziłem, że zastanę panią... - Nagą? - Zdziwiła się, słysząc, jak spokojnie brzmi jej głos. Było w nim słychać nawet nutę rozbawienia. - Doktorze Galbraith, z całą pewnością nie pierwszy raz widzi pan nagą kobietę. I zapewne nie ostatni. A teraz, jeżeli pan pozwoli, ubiorę się, a następnie zajmę się dziećmi.