wstręt patrzeć.

świętokradztwo, ale bodaj także przestępstwo kryminalne. Nie czekała więc dłużej, poszła tak, jak stała, w damskim stroju i z sakwojażem. Jak już wspomnieliśmy, wieczór był księżycowy, jasny. Łódkę brata Kleopy znalazła szybko. Rozejrzała się po kananejskim brzegu – cicho, ani żywej duszy. Wsiadła do czółna, zmówiła szeptem modlitwę i chwyciła za wiosła. Wyspa Rubieżna wypływała z ciemności – okrągła, porośnięta sosną, co czyniło ją podobną do jeża z nastawionymi kolcami. Dno łodzi zazgrzytało obrzydliwie, dziób utknął w żwirze. Pani Polina posiedziała, nastawiła ucha. Innych dźwięków prócz plusku wody i sennego szelestu igliwia nie było słychać. Przycisnęła łańcuch łodzi ciężkim kamieniem. Zaczęła obchodzić wysepkę, poruszając się nieco po spirali w górę. Gdyby nie księżyc, chyba nie znalazłaby wejścia do pustelni: ciemnych, dębowych drzwi, wyłożonych wzdłuż framugi nierównymi, omszałymi kamieniami. Drzwi były osadzone wprost w zboczu, zwróconym nie w stronę Kanaanu, tylko ku jezioru, tam gdzie wieczorami wschodzi księżyc. Choć pani Lisicyna stanowczo nie była z tych tchórzliwych, musiała wziąć się w garść, zanim chwyciła za miedziane kółko. Pociągnęła leciutko, przygotowana na to, że pustelnię nocą zamykają na zasuwę. Ale nie, http://www.gabinetokulistyczny.net.pl/media/ Quincy powoli usiadł. Jego ciemne włosy były potargane. Nie pamiętała, kiedy mu je rozwichrzyła. Policzki miał szorstkie od całodziennego zarostu. Rainie przycisnęła rękę do zaczerwienionej szyi i dopiero teraz poczuła pieczenie. Cholera. Idiotka. I w dodatku za chwilę się rozpłacze, żeby wstyd był jeszcze większy. Jak dorosła kobieta może się tak głupio zachowywać? Dosyć tego. Chwyciła kurtkę i ruszyła w stronę drzwi. – Stój! W maleńkim pokoju głos Quincy’ego zabrzmiał zaskakująco głośno. Rainie zamarła. – Usiądź, proszę – powiedział już ciszej. – Nie. – Nacisnęła klamkę. – Siadaj, do cholery! Przycupnęła na twardym drewnianym krześle przy drzwiach. – Przepraszam – rzucił krótko Quincy. – Nie chciałem na ciebie wrzeszczeć. Nie

– Co pan tam ma? – spytał z ciekawością doktor, wskazując na torbę. – Okazy – odpowiedział dziwny osobnik, przyglądając się Berdyczowskiemu. – Minerały. Z wybrzeża. Analiza emanacyjna. Tłumaczyłem. Ale pan głuchy. Kto to? Dlaczego o tamtym? – A proszę, może przedstawię... Pan Berdyczowski, stróż prawa. Przybył, żeby zbadać nasze tajemnicze przygody. Pan Lampe, genialny fizyk, a zarazem mój stały gość. – Rozumiem. – Podprokurator zerknął spod oka na Korowina, a do „fizyka” powiedział Sprawdź Do ziemi było dalej niż do podłogi, ale salto znów udało się wspaniale, skoczna dama była jak z gutaperki: wylądowała pomyślnie w kucki, wyprostowała się i potrząsnęła głową. Po oświetlonej sypialni noc wydawała się nieprzenikniona, a i księżyc jak na złość skrył się za obłokiem. Pani Lisicyna postanowiła zaczekać, aż wzrok nawyknie do ciemności, i oparła się ręką o ścianę. Słuch jednak służył jej bez zarzutu, toteż na dźwięk jakiegoś szelestu za plecami szybko się odwróciła. Niedaleko, w odległości mniej więcej sążnia, z ciemności wyłaniała się jakaś wąska czarna figura. Osłupiała kobieta wyraźnie zobaczyła spiczasty kaptur z dziurkami na oczy. Straszna sylwetka okręciła się wokół własnej osi, a potem rozległ się świst przecinanego powietrza i na głowę pani Lisicynej spadł z boku straszliwy cios. Polina Andriejewna przewróciła się na wznak, plecami na sakwojaż Lagrange’a. Nowe grzechy