troszczący się o swe zdrowie cielesne. No, co to ma znaczyć – trzydzieści osiem lat, a już i

brutalnych sportów? Jeśli dodać do tego, że spora grupa dzieci pochodzi z rozbitych rodzin, a każdy nastolatek czuje się głęboko pokrzywdzony przez życie, okazywało się, że statystycznie nieprawdopodobnie duża liczba młodych ludzi miała zadatki na bezwzględnych morderców. Niezbyt pocieszająca myśl. Zachowanie dzieci w najbardziej nawet sprzyjających okolicznościach jest dla dorosłych często niezrozumiałe i nieprzewidywalne. Młode istoty mają ograniczone zdolności radzenia sobie z problemami, są kotłowaniną hormonów i przeważnie uważają, że wszystko musi się stać teraz i natychmiast, niezależnie od konsekwencji. Łatwo też ulegają presji środowiska, co rzadko zdarza się dorosłym mordercom, są podatne na oddziaływanie mediów i wpływy zewnętrzne, propagandę sekt czy subkultur. Słowem, im bardziej Quincy zgłębiał to zagadnienie, tym wyraźniej zdawał sobie sprawę ze swojej niewiedzy. Zaczynał rozumieć, że czekają go całe lata obcowania z dziećmi, które zabijają inne dzieci. Praca taka intrygowała go i równocześnie odpychała. W jego przypadku nie było to nic nowego. Zapalił się napis „zapiąć pasy”. Samolot przygotowywał się do lądowania. Quincy starannie schował kasetę z nagraniem przesłuchania i notatki. Zmarszczył brwi. Nie miał jeszcze zbyt wielu informacji o sprawie, ale odkrył już kilka elementów, które nie dawały mu spokoju. Na przykład, strzał wymierzony precyzyjnie w czoło nauczycielki. http://www.eszambabetonowe.info.pl/media/ Bo kiedy chłopaczek całkiem już przemarzł i szykował się do kapitulacji, został wynagrodzony za cierpliwość. W niebiańskiej kurtynie utworzyła się szpara, księżyc odnalazł jakiś cieńszy od innych obłoczek i na kilka chwil oświetlił jezioro, mętnie, byle jak, ale mimo wszystko wystarczająco, żeby przed wzrokiem obserwatora pojawił się niepokojący widok. Pośrodku niezbyt szerokiej cieśniny, dzielącej dużą wyspę od małej, Pelagiusz zobaczył kołyszący się na falach strączek łódki i stojącą na niej czarną postać w spiczastym kapturze. Postać pochyliła się, podniosła coś jasnego i miękkiego i przerzuciła przez burtę. Nowicjusz krzyknął, bo wyraźnie dostrzegł dwie gołe, chude, bezwolnie majtające się nogi. Woda zamknęła się nad ciałem, a w następnej sekundzie zamknęła się też luka w chmurach. Pelagiusz sam nie wiedział, czy ten straszny obraz mu się nie przywidział? Nie byłoby w tym nic dziwnego – ciemność, niepewne światło... Ale tu młodemu mnichowi przyszła do głowy myśl, od której aż krzyknął.

– Musimy lecieć – powiedziała cicho Rainie. Luke westchnął, skinął powoli głową i wyprostował się. Był gotów. Zajął miejsce przy prawym boku Danny’ego. Wziął chłopca pod rękę. Rainie zrobiła to samo z lewej strony. Po odliczeniu do trzech, trzymając kulącego się więźnia między sobą, rzucili się biegiem w stronę wozu patrolowego. Po ciszy panującej w budynku, hałas na szkolnym boisku ogłuszył Rainie jak Sprawdź Avalon. Bolała ją buzia po tamtej sałatce. Bolały plecy i ramiona od spania w szafie. Ale Becky nie poddawała się. Była twarda. Tata lubił powtarzać, że jest taka jak on. Prawdziwy z niej wojak. Nie wiedziała, co to znaczy wojak. Ale chciała być taka jak tata – duża, silna i odważna. Musi być taka jak on. Musi wytrzymać. Musi obronić Danny’ego. Nabożeństwo żałobne za Sally Walker i Alice Bensen miało się rozpocząć o trzynastej w małym, białym kościółku episkopalnym przy Fourth Street. Ale gdy już przed południem ławki, przedsionek, trawnik i parking wypełniły się ubranymi na ciemno mieszkańcami miasteczka, pastor Albright przeniósł całą ceremonię na cmentarz. Grabarze szybko rozbili na wzgórzu namioty. Niebieskie płótno łopotało jak oszalałe, szarpane silnym powiewem znad oceanu.