Lidia Jewgieniewna odrzuciła lśniący widelec, do końca nieskalany dotknięciem jedzenia,

tydzień, a tyle czekać naprawdę nie sposób. Myślę, że w ogóle czekać nie wolno, bo jeden Pan Bóg wie, co temu człowiekowi w głowie siedzi. Chociaż piszę w pośpiechu, postaram się mimo wszystko trzymać kolejności wydarzeń. Czekając na Ojca, niespokojna o zakończenie tej trudnej (a może i nierozwiązywalnej?) sprawy, nie umiałam znaleźć sobie miejsca. Zaczęłam kręcić się po pawilonie – najpierw po samej tylko pracowni, potem i po innych pokojach, co oczywiście było z mojej strony nieładne, ale wciąż dręczyły mnie słowa doktora Korowina, że nie widział Lampego już od kilku dni. Pacjenci kliniki przebywają, rzecz jasna, na wolności, ale mimo wszystko to trochę dziwne. W dodatku przyszło mi do głowy, że skupiwszy się zbytnio na ojcu Izraelu i Wyspie Rubieżnej, prawie zupełnie spuściłam z oka lecznicę, lekceważąc tym samym hipotezę, że przestępcą jest któryś z jej mieszkańców. A tymczasem, jeśli przypomnieć sobie noc, kiedy Czarny Mnich napadł na mnie, to nasuwa się ta właśnie wersja. Po pierwsze – kto mógł wiedzieć o szczudłach chorobliwie dbającego o czystość pacjenta i o tym, skąd można je sobie pożyczyć? Tylko człowiek dobrze znający przyzwyczajenia mieszkańców kliniki i położenie budynków. Po drugie, kto mógł wiedzieć, gdzie przebywa pan Matwiej, żeby straszyć go po nocach? Odpowiedź taka sama. I po trzecie – znów tylko ktoś mający coś wspólnego z kliniką mógł bez przeszkód wielokrotnie nachodzić Lentoczkina w oranżerii (przecież ze słów Aleksego Stiepanowicza wynikało jasno, że Czarny Mnich go odwiedzał), a potem zabić biednego chłopca i wynieść http://www.eckielce2017.pl bywa na co dzień. I od razu teraz zacznę. – A posilić się? – zaniepokoił się ojciec szafarz. – Rybki z naszego Jeziora Modrego, pierogów, marynat, pierniczków miodowych...? – Wielkie dzięki, doktorzy nie każą. – Mitrofaniusz poklepał się po lewej stronie piersi i wstał. – Wywary piję, kaszki nudne zajadam, tym żyję. – Cóż, gotów jestem zaprowadzić, gdzie tylko wasza przewielebność każe. – Witalis wstał także, za nim pozostali. – Kareta zaprzężona. Władyka odrzekł łagodnie: – Wiadomym mi jest, ojcze czcigodny, ile masz trosk na głowie. Proszę nie tracić czasu na czcze czołobitności, ani mnie to nie pochlebia, ani tobie, ojcze, zadowolenia nie przynosi. Archimandryta zachmurzył się. – No, to ja z waszą przewielebnością wyprawię ojca Siluana albo ojca Triadiusza. Nie można przecież tak w ogóle bez oprowadzającego...

Matiusza, teraz ciebie nigdy nie zostawię. Zawsze będziemy razem. Dlatego że jesteś mi synem duchowym i dlatego że cię kocham. Wiesz, co to jest miłość? – Nie – odpowiedział Matwiej Bencjonowicz. – Ja teraz nic nie wiem. – Miłość to znaczy cały czas być razem. Zwłaszcza kiedy temu, kogo kochasz, jest źle. – Tu ojcu nie wolno! Jak można nie rozumieć! Przecież ojciec jest biskupem! Aha! Mitrofaniusz w półmroku zacisnął pięści. Przypomniał sobie! No, no... Sprawdź – Nie bądź łajzą, Sanders. Powiedz, na czym stoimy. Detektyw spochmurniał. – Dobra, no więc mam złą wiadomość. Jak dotąd koszulka nie pasuje nam do niczego. Ani do rewolweru kaliber 38 odebranego Danny’emu, ani do broni lub pocisków, których bruzdy mamy w bazie danych. – DRUGFIRE – powiedział Quincy. – Nieeee – jęknął Sanders. – Znowu! – Agent ma rację – zignorowała jego protest Rainie. – Przyznaj, Sanders, masz dostęp tylko do materiałów z obszaru stanu. A dzięki bazom danych DRUGFIRE będzie można poszperać w informacjach dotyczących przestępstw w całym kraju. Koszulkę przejmuje FBI. – A cóż takiego zwojowali federalni z moimi komputerami? – Minęły dopiero dwadzieścia cztery godziny – odparł łagodnie Quincy. – Po dwudziestu czterech godzinach ja miałbym już coś do potwierdzenia. Cholera, w