- Nie, nie jestem wściekły, tylko trochę zawiedziony. Marcus opuszcza się w pracy.

zaprosimy - oświadczyła. Nie pamiętał, żeby komuś zależało na jego dobrym samopoczuciu. Uścisnął jej rękę i szybko zabrał dłoń. Niech zatęskni za dłuższym kontaktem, tak jak on. - Dobrze - powiedział spokojniejszym tonem. - Zresztą i tak nie możemy zaprosić Hannenfelda i Wellingtona na to samo przyjęcie. - Wellingtona? - wykrztusiła Rose. - Myślisz, że przyjdzie? - Tak sądzę. Bardzo lubi moje porto. Posłałem mu butelkę wraz z zaproszeniem. Alexandra spojrzała na niego z ukosa. Po jej wargach przebiegł uśmiech. - To podstęp, nie sądzi pan? - Chcemy, żeby przyjęcie Rosę było niezapomniane, prawda? - Och, zapisz jego nazwisko, Lex - ponagliła ją dziewczyna. - Jesteś dobrym chłopcem, Lucienie. Uniósł brew. - Pozwolę sobie być innego zdania, ciociu. Panna Gallant chrząknęła znacząco. - Waham się, czy o tym wspomnieć, ale zauważyłam brak kobiet na liście gości. Pani Delacroix spiorunowała ją wzrokiem. - To przyjęcie Rose. Lucien miał na końcu języka taką samą odpowiedź, ale nie zamierzał popierać ciotki. - Chyba znalazłbym kilka w wieku Rose - powiedział niechętnie. http://www.doktor-leczenie.com.pl/media/ pozbyć się złych przeczuć. Gloria opowiedziała jej o kłótni z Santosem i o swoim zamiarze porozmawiania z ojcem. Zdaniem Liz przyjaciółka straciła instynkt samozachowawczy. W jakimś sensie mogła to nawet zrozumieć, nie zmniejszało to jednak w niczym jej obaw. Ostatnie dwa miesiące sporo czasu spędziła z zakochaną parą - Gloria chciała, żeby poznała Santosa tak dobrze jak ona i by mogła się przekonać, że to najwspanialszy facet na świecie. Liz nie musiała długo się przekonywać. Od razu uznała, że nigdy w życiu nie spotkała tak fantastycznego chłopaka. Był bystry, przystojny, z poczuciem humoru, doprowadzał ją do śmiechu i prowokował do myślenia. Przy nim mogłaby nawet uwierzyć, że jest ładna. I wcale nie uważał, że dziewczyna, która ma trochę oleju w głowie, musi być nudna. Podziwiał zresztą jej inteligencję, mówił jej o tym. Nawiązała się między nimi szczególna nić porozumienia, inna niż ta, która łączyła go z Glorią. Obydwoje pochodzili z biednych rodzin, obydwoje musieli sami o wszystko walczyć. Tak, mieli ze sobą wiele wspólnego. Nic więc dziwnego, że Liz była w nim prawie zakochana. Zafrasowana, przygryzła wargę. Wcale się jej nie podobało, że tak właśnie czuje. Było jej głupio, że czeka, kiedy Gloria i Santos zerwą ze sobą. Martwiła ją własna nielojalność, ale też wiedziała, że nigdy nie zrobiłaby świństwa przyjaciółce. Nie. Nie potrafiłaby zdradzić, zawieść, oszukać. Nigdy. Zresztą i tak nie miała u Santosa żadnych szans. Nawet gdyby Gloria nie stała jej na drodze, Santos nie zwróciłby na nią uwagi. Nie zainteresowałby się takim molem książkowym jak ona. Ściągnęła brwi w zamyśleniu. Przyszłość. Jej przyszłość. Czy pewnego dnia będzie bogatą, powszechnie szanowaną kobietą? Czy odniesie sukces? Czy wymyśli lekarstwo na raka albo uczyni coś, co zmieni oblicze świata? Jeśli tak, to wtedy przestanie się martwić, że jest brzydka. I tak właśnie się stanie, powtarzała sobie z determinacją. Jeśli ukończy niepokalanki z dobrym świadectwem, będzie w stanie zdobyć stypendium, które pozwoli jej studiować. Będzie miała wszystko, o czym marzyła przez całe życie. Mama z dziećmi wyszła z kabiny. Idąc do drzwi, rzuciła Liz przyjacielskie spojrzenie. Liz uśmiechnęła się do niej i pomyślała o swojej matce. Kiedy zamykały się drzwi, usłyszała jeszcze wołanie dziewczynki: - Popatrz, mamusiu, księżniczka! Zaraz potem w toalecie pojawiła się Gloria. Nareszcie. Liz zerwała się z taboretu. Na widok przyjaciółki zaparło jej dech w piersiach - w sukni z delikatnej, mieniącej się materii, wielobarwnej jak pawie pióra, lamowanej złotem, Gloria rzeczywiście wyglądała jak księżniczka, jak księżniczka, którą Liz zawsze pragnęła zostać.

- Nie. Sama sobie poradzę z lordem Kilcairnem. Tym zapewnieniem nie przekonała nawet siebie, ale Vixen skinęła głową. - Będę blisko. Omal się nie roześmiała, gdy wyobraziła sobie, jak drobna przyjaciółka walczy z wysokim i silnym mężczyzną. Uczepiła się tego obrazu, idąc za kamerdynerem. Lucien stał pośrodku biblioteki, twarzą do drzwi. Jego zmysłowe usta były zaciśnięte Sprawdź stał naprawiony! — Oczywiście — odparł zrezygnowany pracownik ob- sługi. Zabrał się do wypisywania zlecenia usługi. — Posta- ramy się zrobić wszystko, co w naszej mocy. Proszę jednak nie liczyć na cud! Gdy Tom nerwowym ruchem ręki składał swój podpis na formularzu, do warsztatu przywieziono kolejne dwie Nianie, obie poważnie uszkodzone. — Kiedy będę mógł ją odebrać? — zapytał zniecierpli- wiony. — Naprawa potrwa kilka dni — odpowiedział mecha- nik, wskazując głową rzędy robotów czekających na swoją kolejkę. — Jak pan widzi — dodał z pewnym ociąganiem