Był pełen nadziei na przyszłość.

patrzyła na Rainie. - Chętnie napiję się kawy - powiedziała w końcu Rainie, a wśród ma murów jej głos zabrzmiał potężnie. - Bezkofeinowa czy zwykła? - Moim zdaniem bezkofeinowa jest bez sensu. Mary Olsen uśmiechnęła się, wyglądała na zdenerwowaną. Rainie stwierdziła, nie bez satysfakcji, że pani doktorowa Olsenowa bała się jej. Mary zaczęła schodzić. Obiema rękami trzymała się poręczy, co Rainie uznała za interesujące. Tak, była kelnerka mieszkała teraz we wspaniałej posiadłości, ale najwyraźniej nie czuła się z tym dobrze. Kiedy zeszła na dół, Rainie drugi raz poczuła się zaskoczona. Kobieta była o prawie dziesięć centymetrów wyższa niż Rainie myślała, miała ciemne oczy i cechy supermo¬ delki. To wyjaśniało zainteresowanie doktora Olsena, tylko że on ją źle ubierał. Chrzanić Laurę Ashley! Mary powinna chodzić w wydekoltowanych sukienkach, najlepiej grzesznie czerwonych. Ale wówczas lokaje musieliby się zmieniać o wiele częściej. - Przejdziemy do frontowego salonu - powiedziała bez wyrazu Mary. - Proszę za mną. Rainie poszła za nią. Frontowy salon okazał się jeszcze większy, pełen francuskich antyków pomalowanych na biało i udekorowany w bladych barwach, http://www.dietaizdrowie.net.pl/media/ – Nie rozumiem. Mówisz, że ktoś poprosił Danny’ego, żeby przyniósł dwudziestkę dwójkę, bo sam używał broni tego kalibru. Ale po co, do cholery, taka kombinacja? Dlaczego po prostu nie skorzystał z pistoletu dzieciaka? Rainie niepewnie spojrzała na Quincy’ego, który choć raz wyglądał na zbitego z tropu. – Pocisk kaliber 22 jest całkowicie gładki – odezwała się cicho. – Z pewnością nie wystrzelono go z pistoletu Danny’ego. A to nasuwa kolejne pytanie. Jeśli sprawca przyniósł własną broń, żeby zabić Melissę Avalon, dlaczego zdecydował się właśnie na dwudziestkę dwójkę? Nie jest zbyt skuteczna, zwłaszcza gdy chodzi o szanse przebicia czaszki. A mimo to napastnik strzelił tylko raz w czoło. Ryzykował, że ofiara przeżyje i opowie, co się stało. Ryzykował, że ktoś zobaczy go z bronią. Nie rozumiem... Coś mi tu nie gra. Popatrzyli po sobie. Żadne z nich nie znajdowało odpowiedzi. Wcześniej wybrana ofiara. Dziwny pocisk. Tajemniczy mężczyzna, który namówił trzynastolatka do udziału w morderstwie.

- Całujesz matkę tymi ustami? - Uniosła brwi, a potem odezwała się bardzo poważnym tonem. - Posłuchaj, młody. Wejdź do środka, odszukaj agenta specjalnego Pierce'a Quincy'ego i powiedz, że czeka na niego Lo¬ rraine Conner. - Dlaczego? - Ponieważ pracuję dla niego, ponieważ osobiście mnie tu wezwał i ponieważ Sprawdź – Ale widziałaś ich? Nic im nie jest? Moment wahania. Dziwny błysk w oczach. Sandy poczuła, jak oddech znowu więźnie jej w gardle. – Nie wiem – odparła wreszcie Mary Johnson. – Mamy tyle dzieci... – Nie widziałaś ich?! – Ewakuowaliśmy większość uczniów. Trochę potrwa, zanim zapanujemy nad sytuacją. – O Boże, nie widziałaś moich dzieci! – Proszę cię, Sandy... – Ktoś zginął? Powiedz mi tylko, czy ktoś zginął? Uścisk Mary Johnson stał się mocniejszy i Sandy wyczytała wszystko w jej posępnym spojrzeniu – to czego wicedyrektorka nie chciała powiedzieć na głos, to, z czym będą się borykali w Bakersville przez następne dni, miesiące, lata: wśród dzieci były ofiary śmiertelne. Wszystko działo się naprawdę.