- Słuchaj, jesli tak bardzo ci zale¿y, ¿eby Marla zgineła,

znaleźć informacje na temat Elizabeth. Postanowiła, że zabierze klucze do Coopersville, znajdzie jakiegoś ślusarza, który jej nie będzie znał, a potem przyniesie oryginalny zestaw kluczy do gabinetu ojca. W ten sposób uzyska dostęp do biura sędziego. W nadziei, że nie widać na jej twarzy poczucia winy, przeszła z gabinetu do kuchni. Klucze cicho brzęczały w jej kieszeni. Lydia znowu płakała, ocierała oczy rogiem fartucha i mamrotała do siebie po hiszpańsku, niosąc do jadalni 133 plastikowy kubełek ze środkami czyszczącymi. - Lydio, czy stało się coś złego? - zapytała Shelby, nalewając sobie kawy. - Co? Och, nińa. Nie. - Lydia odchrząknęła i zniknęła w sklepionym przejściu. Shelby poszła za nią. - Płakałaś. Posłuchaj, nie chcę się wtrącać, ale nie jestem ślepa ani głucha. Coś cię gnębi, Lydio. Coś poważnego. Gosposia uśmiechnęła się słabo i postawiła kubełek na podłodze. Kwiatowa kompozycja z zeszłego tygodnia zaczęła usychać na stole, ale rzadko używany kryształowy wazon ładnie lśnił za szklanymi drzwiczkami bufetu. - Po prostu smutno mi z powodu Aloise. Ona jest... przyjaciółką i krewną. To było coś nowego. - Jesteś spokrewniona z Estevanami? - Si. No, nie z rodziną Ramóna. - Lydia wykrzywiła usta, jakby zjadła coś kwaśnego. - Ten to... był tirano. - Szybko zrobiła znak krzyża na wydatnym biuście. - Tyranem? - Si. Gorzej. On zawsze był szefem. Wszystko musiało być tak, jak on zarządził. A jak nie, to wtedy on... reventar, wybuchał jak wulkan i szalał ze złości. - Złapała się za głowę, jakby chciała go naśladować albo modlić http://www.deska-elewacyjna.info.pl/media/ usmiechneła sie szelmowsko, spogladajac w dół, na jego spodnie. To przesadziło sprawe. Do diabła z tym wszystkim! - To znaczy, ¿e... - Wyciagnał rece i objał ja w talii. Marla przylgneła do niego i zasmiała sie, a on przycisnał usta do jej pełnych, rozesmianych warg. Były ciepłe i wilgotne, a pod wpływem jego pocałunku najpierw przestały sie smiac, a potem wydobyło sie z nich ciche westchnienie. Nie potrzebował dalszej zachety, nie myslał ju¿ o tysiacach powodów, dla których nie mo¿e tego zrobic, nie mo¿e z nia byc, nie mo¿e jej kochac. Teraz pragnał tylko uciec z tego wielkiego domu. Byc z nia. Znowu prze¿yc te miłosc. Zsunał dłon wzdłu¿ pleców Marli i przycisnał ja mocno do siebie. Naparł na nia całym ciałem, zmuszajac, by cofneła sie pod

Marli stanał nagle przed oczami wizerunek Kaczora Donalda z wielka aureola i anielskimi skrzydłami, który - była tego pewna - widziała dawno temu. Wielebny Donald zapewne nie byłby zachwycony tym porównaniem. - Chetnie sie z wami spotkam. - Dziecko nie przestawało płakac i Marla spojrzała w strone schodów. Gdzie jest ta Sprawdź co robic -zostaw numer telefonu, a ja oddzwonie po powrocie. Jesli bede miała ochote. Ciao. Sygnał. Marla odło¿yła słuchawke. Szybko. Przełkneła sline. A mo¿e jednak powinna była zostawic wiadomosc? Kim jest ta kobieta? Jej siostra? Kims zupełnie obcym? A mo¿e ona sama nagrała sie na sekretarke, jako Kylie Paris? Gdyby tylko cos jej sie przypomniało! Patrzyła na telefon, zastanawiajac sie, czy nie zadzwonic jeszcze raz. Chyba nie byłoby w tym nic złego, gdyby powiedziała, ¿e nazywa sie Marla Cahill i szuka siostry... Nie, lepiej byłoby jednak spotkac sie z ta kobieta osobiscie. Twarza w twarz. Mo¿e jej widok wydobedzie z mroku jakies wspomnienia? Tak czy inaczej Marla nie mogła tracic wiecej czasu. Otworzyła spinajace notes