424 obserwował systematyczną destrukcję kuchni, nie wchodząc w drogę Milli. Wreszcie dzika energia, która wypełniała kobietę, wyczerpała się - i Milla opadła z płaczem na kolana. Wtedy Diaz uniósł ją z ziemi i zaniósł z powrotem do sypialni, położył na łóżku. Milla przewróciła się na bok i, łkając cicho, usnęła. Gdy kilka godzin później obudziła się i wyszła z pokoju, kuchnia była czysta i posprzątana. Diaza znów nie było. Wrócił z wielkim kartonem, w którym spoczywały różne, niepasujące do siebie naczynia: talerze i kubki. Wyszedł na zewnątrz i przyniósł jeszcze jedno pudło, w którym z kolei był tuzin szklanek i kilka misek. Nic nie pasowało do reszty Rozpakował wszystko, włożył do zmywarki i włączył maszynę. W głowie Milli pulsował tępy ból, spuchnięte oczy piekły, a gardło drapało niemiłosiernie. - Przepraszam - wychrypiała. - Nie ma za co. Odetchnęła głęboka - Skąd masz te naczynia? http://www.csf.net.pl Obiecuję, że nie zabiorę państwu wiele czasu. - Jakich formalności? - Prawnych - powiedziała Milla, nie chcąc wdawać się w szczegóły przez telefon. Nie chciała wystraszyć Winbornów tak, by zabrali Justina i wyjechali ciemną nocą w nieznanym kierunku. Ona sama tak właśnie by zrobiła: lepiej uciec, niż ryzykować utratę syna. - Chodzi tylko o kilka podpisów - kontynuowała. - Nie o samą adopcję. - A więc... co mają z tym wspólnego Poszukiwacze? an43 397 - To też skomplikowana sprawa. Wyjaśnię państwu wszystko

zabytkowy młyn, należący do Buchananów. Bobby roześmiał się, ukazując równe białe zęby. - Jesteś maniakiem, ale zgoda. O co? - Dwadzieścia dolców. - Pięćdziesiąt. Jed nie stracił zapału. - Dobra. - Ale muszę mieć dowód. - Jaki? - Jej zdjęcie nago. - Ej, przestań... - Albo niech mi sama opowie. - Bobby wyszczerzył się złośliwie, a Jed nabrał przekonania, że jego najlepszy przyjaciel też pragnie Angie. Spoglądając na biegi, rzucił okiem na rozporek Bobby’ego. Jasne, podniecenie uciskało go w dżinsy. Cholera. Minęli tablicę witającą turystów w mieście. - A może zmienimy nieco zakład? - Bobby spojrzał tak, że zmiękczyłby serce niejednej pensjonarki. - Kto ją weźmie pierwszy, ten wygrywa? Jed nacisnął hamulec. Samochodem szarpnęło. Corvetta z piskiem opon zjechała na żwirowe pobocze drogi okręgowej. Ciężarówka, która jechała tuż za nimi, zatrąbiła ogłuszająco, zjeżdżając na prawy pas. Kierowca był czerwony z wściekłości i klął przez szybę, ale Jed prawie go nie słyszał. W jego głowie dudniły słowa Bobby’ego. - Nie wchodź mi w drogę - warknął Jed i tak zacisnął zęby, że poczuł ból. Był wściekły. Nozdrza mu drgały. - Ona jest moja. - Złapał Bobby’ego za koszulkę. Zgniótł miękką bawełnę w mięsistych dłoniach. - Zrozumiałeś? Nikt inny jej nie dotknie. Nikt! Ja nie chcę jej tylko zaliczyć. Ona zostanie moją żoną. Bobby roześmiał się z trudem. - O, kurczę, facet, ty masz fioła. Jed mocno nim potrząsnął, ale Bobby się nie przestraszył. Wprawdzie Jed był wyższy i ważył o piętnaście kilogramów więcej, ale Bobby był sprawniejszy, bo od lat uprawiał sport. Był gwiazdą drużyny futbolowej i najlepszym w okręgu zapaśnikiem w swojej kategorii. Wygrał nawet zawody zapaśnicze w stanie Waszyngton. Gdyby doszło do bójki, Bobby z pewnością wygrałby, ale Jed absolutnie się tym nie przejmował. Gotów był dać z siebie wszystko. - Jest moja - powtórzył Jed. - Tylko jeszcze o tym nie wie. - A kiedy masz zamiar ją o tym poinformować? Zanim pozbawisz ją dziewictwa, czy potem? - W ciemnych oczach Bobby’ego widać było wesołość, ale wcale nie było mu do śmiechu. Jed był śmiertelnie poważny. Przez ostatnie dwa miesiące zastanawiał się, czego chce od Angeli Marie Buchanan. Odpowiedź brzmiała: wszystkiego. Kochał ją. - Niedługo. Powiem jej niedługo. Jed puścił koszulę Bobby’ego. Jego wściekłość rozpłynęła się w nieznośnym żarze, który lał się z nieba. Bobby prychnął. - A przyszło ci do głowy, że ona może ci się roześmiać w twarz? Że może dać ci kosza? Słyszałem, że wybiera się na jakiś znany uniwersytet. Jak się nazywała ta szkoła w Love Story... Radcliffe, czy jakoś tak? A może ma inne plany? Jed uśmiechnął się chytrze. - Więc będzie musiała je zmienić. - Jed ma na ciebie chętkę - wycedziła Felicity, gdy Angie wjeżdżała do garażu sportowym datsunem. - To chyba nie nowina? Odgarniając ciężkie, proste rude włosy z karku, Felicity potrząsnęła głową i spojrzała na przyjaciółkę. - Jest tak napalony, że nie może wytrzymać. Angie to nie obchodziło. Jed Baker to idiota. Wielki, przerośnięty samiec. Wysiadły z klimatyzowanego srebrnego samochodu i Angie poczuła, że późnopopołudniowe powietrze parzy ją w skórę. Boże, co za upał. Bluzka przykleiła jej się do ciała, włosy przy skórze były mokre i nie obchodził jej żaden Jed Baker. Smarkacz. Dziewiętnastolatek. Jej rówieśnik. - Wydaje mi się, że jest w tobie zakochany. - Felicity zatrzasnęła drzwiczki datsuna i obrzuciła wzrokiem parking przy garażu. Szukała ciężarówki Derricka, ale gdy nie dostrzegła czarnego samochodu, kąciki ust lekko jej opadły. Wyglądała na załamaną. Angie aż za dobrze znała to uczucie. Wpadała w rozpacz za każdym razem, gdy patrzyła w lustro. Ale nie chciała o tym myśleć. Nie teraz. - Jed Baker kocha pokera. Kocha pijatyki. Ale nie kocha mnie. - Angie usiłowała skupić się na rozmowie. - A poza tym, nie chcę chłopaka. - Rozejrzała się po stajniach. Jej wzrok zatrzymał się na gołych plecach Briga 11 McKenziego. Pracował z koniem, który nie dawał się okiełznać. Oczy źrebaka błyszczały. Zarzucał masywnym łbem, próbując się uwolnić. Brig zaparł się obcasami. Im bardziej koń opierał się, tym mocniej Brig ciągnął za postronek. Na ramionach chłopaka lśnił pot, a na kamiennej twarzy malowała się zawziętość. Nie widział nic poza zwierzęciem. W Angie coś drgnęło. Zastanawiała się, jak by to było, gdyby to na nią Brig patrzył tak jak na krnąbrne zwierzę. Brig McKenzie nie był od niej dużo starszy, ale był bardziej doświadczony niż jego rówieśnicy z miasta. Mógłby dać jej to, czego chciała. Czego potrzebowała. Odgarnęła włosy z twarzy, przeszła po rozgrzanym asfalcie i oparła się o płot. Z zadowoleniem przyglądała się grze mięśni barków i ramion chłopaka. Gdy Brig przemawiał do źrebaka cichym, łagodnym, ale stanowczym głosem, Angie dostała gęsiej skórki. - Co on tu robi? - spytała Felicity, podchodząc do Angie. - Tata go zatrudnił w zeszłym tygodniu. - Po co? - Do pracy na ranczu. - Pytania Felicity i zaczepny ton jej głosu irytowały Angie. Ostatnio w ogóle Felicity ją drażniła, bo od kilku tygodni była w kiepskim nastroju. - Podobno jest najlepszym jeźdźcem w okręgu. - Tak, kiedy nie siedzi w więzieniu - mruknęła Felicity pod nosem. - Albo nie śpi z czyjąś żoną. - Nigdy nie siedział - odparła ostro Angie, zaskoczona, że tak wiele wie o Brigu McKenziem i zakłopotana, że poczuła się w obowiązku go bronić. - A te opowieści o kobietach... są pewnie przesadzone. - Powędrowała wzrokiem w dół po zagłębieniu jego kręgosłupa, poniżej łagodnego wcięcia w pasie. Jego biodra luźno oplatał pasek z grubej skóry. Dżins na pośladkach był cienki i wyblakły, a przez jedną postrzępioną dziurę widać było centymetr umięśnionego uda. Angie ścisnęło w żołądku. Przeszedł ją dreszcz i zaparło jej dech w piersiach. - Wiesz? - powiedziała szeptem, do Felicity - Jest niezły. - Jeśli lubisz prostaków. Brig odwrócił się, jakby ją usłyszał. Miała wrażenie, że leniwe błękitne oczy chłopaka rzucają gromy w jej stronę. - Co mogę dla was zrobić? - spytał niecierpliwie. - Przyglądamy ci się tylko - wyjaśniła Angie z uśmiechem, który zwykłe roztapiał męskie serca. - I jak wam się podoba? Nie mogła się powstrzymać i oblizała wargi. - Może być. Widziałam lepszych. Brig zmarszczył czarne brwi i posłał dziewczynie szelmowski, wyzywający uśmiech, którym mówił jej, że kłamie. - Więc nie ma się na co gapić, prawda? - Odwrócił się do konia, a Angie poczuła, że jej szyję powoli zalewa rumieniec. Felicity nie zdążyła ukryć uśmiechu. Angie odwróciła się na pięcie, czerwona jak burak. - Bezczelny bydlak - wycedziła przez zęby. Pobiegła alejką wyłożoną płytkami, która prowadziła na szeroki frontowy ganek. Czuła się upokorzona. Otworzyła zamaszyście drzwi i wpadła do sieni. Jak on śmiał ją obrazić! Przecież jest nikim. Bękartem. Nie ma grosza przy duszy. Złapała się na tym, że chyba robi się taką samą snobką jak Felicity. Poszła do łazienki, spryskała twarz wodą i wróciła do Felicity, która czekała w kuchni. W zielonych oczach najlepszej przyjaciółki Angie widać było rozbawienie, ale Felicity miała tyle zdrowego rozsądku, żeby jej teraz nie drażnić. - Chcecie się czegoś napić? - spytała Mary. Przysadzista kobieta, która lubiła przyrządzane przez siebie jedzenie, od lat gotowała dla rodziny Buchananów. Została zatrudniona na długo przed śmiercią matki Angie, zanim jej ojciec poślubił Denę. Na myśl o macosze Angie zmarszczyła czoło. W porównaniu z pierwszą panią Buchanan, Dena była anemiczna i nijaka. - Jest mrożona herbata albo lemoniada. - Mary już sięgała do lodówki po dwa dzbanki z chłodnym napojami. - Poproszę herbatę - powiedziała Felicity. - Może być - zgodziła się Angie. Patrzyła przez małe okienko na stodoły i wybieg, na którym Brig próbował poskromić upartego konia. Jego czarne włosy lśniły w blasku słońca, a skóra błyszczała od potu. Wyglądał bardzo zmysłowo. Harmonijne, twarde mięśnie, wąskie biodra, szeroka szczęka i przeszywający wzrok pociągały ją. Był dla niej wyzwaniem. Mary postawiła na blacie dwie szklanki z lodem i wróciła do przerwanej pracy. Usiłowała oddzielić kość od ogromnego schabu. Zaczęła uderzać w twarde mięso ostrym toporkiem na drewnianym trzonku. Angie wzięła szklankę i wyszła na zewnątrz. - Kiedy wróci Derrick? - spytała od niechcenia Felicity, ale w jej głosie słychać było niepokój. Szły kamienną ścieżką przez ogrody Deny do basenu. Przeszły przez różaną altanę. Angie wzruszyła ramionami i poczuła coś w rodzaju współczucia dla przyjaciółki. Derrick przestał się interesować Felicity kilka miesięcy temu. Denerwował się, że cały czas za nim łazi. A ona, córka Sędziego, chciała z nim sypiać, mimo że tak ją traktował. - Kto wie? - Angie założyła okulary przeciwsłoneczne i usiadła na leżaku obok glinianego kwietnika z fuksjami. 12 Sprawdź Dwa razy pojawił się u niej w mieszkaniu, brudny, wychudzony i mrukliwy Każda rozsądna kobieta trzymałaby się z dala od tak an43 320 niebezpiecznego, w dodatku najwyraźniej wytrąconego z równowagi mężczyzny. Ale Milla dawno już zdecydowała, że w sprawach związanych z Diazem zawiesza rozsądek na kołku. Za każdym razem karmiła go, kąpała, prała mu ubrania. Pozwalał jej zająć się sobą, choć wciąż patrzył tym swoim niepokojącym, dzikim wzrokiem w sposób, od którego Milli trzęsły się kolana; wiedziała, że tylko czeka na stosowną chwilę. I rzeczywiście: w obu przypadkach prysznic nieuchronnie kończył się dzikim seksem, zanim jeszcze ręcznik zdążył