zlewozmywak w mojej kuchni, prawda?

do cholery, ugryzło? Przecież chyba jasno przedstawił jej swoje stanowisko od razu, na początku. Niczego nie ukrywał. Powiedział wyraźnie, że nie zatrzyma dzieciaka. A teraz ona zalewa się łzami i składa błagalnie dłonie. To znaczy już nie, bo wyjechała. - Kobiety - mruknął pod nosem. Teraz musi przygotowywać sam butelki dla małej, karmić ją, przewijać, kąpać. Nie, o to nie miał pretensji, był wściekły, że w ogóle wyjechała. Daisy zaszczekała i poderwał się gwałtownie, pewny, że to Maggie. Wróciła skruszona i zaraz powie, że popełniła błąd i że zgadza się na oddanie dziecka krewnym Star. W progu kuchni pojawił się Rory. Ash z niesmakiem odwrócił głowę. 1*37 - Czego chcesz? - Nie mogę bez powodu przyjechać do domu rodzinnego? - Zabawne. Nie rwałeś się jakoś do wizyt, dopóki Maggie się nie pojawiła. http://www.aqua-slim.pl/media/ - Ale widocznie on wie o pańskiej skłonności do pomocy nieszczęśliwym żonom. Allbeury zatrzymał się o parę kroków od windy. - Pani jest sceptycznie nastawiona. - Może trochę. - Mam panią przekonać? - A potrafi pan? Uśmiechnął się smutno. - Zapewniam panią, że wszystko, co dotąd zrobiłem dla w sumie garstki kobiet, polegało na służeniu im moim prawniczym doświadczeniem, bez opłaty, ale też bez kolizji z legalnym systemem pomocy. - I naprawdę nic poza tym pan im nie proponował? Robin Allbeury nacisnął guzik windy. Otworzyła się

tutaj przylecieć. - Tym razem przyleciałem rejsowym samolotem. Jak tylko Spiro zawiadomił mnie, że zostałaś, wskoczyłem do pierwszego samolotu odlatującego na Minorkę. Tak było szybciej, niż jechać przez całe miasto na inne lotnisko, gdzie stoi mój samolot. Rzadko Sprawdź ROZDZIAŁ 3 Od zachodu został wąski różowy pasek nad horyzontem, a drzewa nie przerzedzały się. Nad ziemią kłębiła się upiorna wieczorna mgła, w gęstwinach ostrymi głosami skrzeczały nocne ptaki. Jak się okazało, każde z nas potajemnie liczyło słupy i u każdego wyszło różnie. Najbardziej “wyszło” Orsanie. Rolar zjadliwie przypuścił, że ona myli słupy z sosnami, a przy następnym słupie zatrzymał konia, przywołał najemniczkę i zaczął szczegółowo, ze znawstwem, objaśniać różnicę między słupem a sosną. Orsana, z kolei, kwieciście napomknęła mu, czym mądry człowiek odróżnia się od głupiego wampira. Wzajemnie wymieniwszy się wiedzą, moi towarzysze postanowili poćwiczyć na sobie bojowe nawyki, ale spostrzegli się, że w czasie ich pyskówki przy słupie kontynuowałam wędrówkę i prawie skryłam się im z oczu, a wtedy rzucili się mnie doganiać. - Wolha, ten obmierzły wampir... - Zamiast z wdzięcznością przyjąć do wiadomości rzeczową krytykę... Osobiście naliczyłam czternaście słupów, co oznaczało najmniej z dwie godziny chodzenia. “Dwadzieścia wiorst” powiedział Rolar wcześniej, a mogło być i osiemnaście, i dwadzieścia trzy. Zmęczona, oddana swoim myślom, ja, nie słuchając, zaproponowałam: - Może przenocujemy w chatce? Przyjaciele zamilkli w pół słowa, zmieszani i pokręcili głowami. - Gdzie widzisz chatkę?