- Nie, ojcze. - Dzięki Bogu, że nie pił za dużo po wyjściu z Gardens. - Jestem

- Tak się ucieszyłam, że zobaczyłam wreszcie jakichś facetów. Już zaczynałam się bać, że będą tu przychodziły same baby. Mam nadzieję, że smakował ci lunch. - Wspaniały. Więc ty jesteś...? - Prawdę mówią - wtrącił się Jackson, który dosłyszał ostatnie zdanie. - Jedzenie pierwsza klasa. Tylko powinna pani dodać do menu trochę martwej krowy dla mojego przyjaciela. - Wyciągnął dłoń na powitanie. - Andrew Jackson, kumpel Victora, ten z nas dwóch, który szczerze odpowie na pani pytania. - Nie zwracaj na niego uwagi - usprawiedliwił się Santos, wywracając oczami. - Lubi tak mówić, czuje się wtedy ważniejszy. A tak poważnie to mój partner, detektyw Andrew Jackosn albo po prostu Jackson. A to Liz Sweeney, stara znajoma. - Ach, stara znajoma - Jackson spojrzał na nich wymownie. - Miło cię poznać, Liz. - Wzajemnie, Jackson. - Skąd się znacie? - Chodziłem kiedyś z przyjaciółką Liz. Właśnie, co u Glorii? - Ledwie zadał to pytanie, pożałował własnej słabości. Po co pytał, do cholery? Z twarzy Liz znikł uśmiech. - Nie wiem. Nie widziałam jej od lat. Od dziesięciu lat, dodał w myślach. Gotów był się założyć. Zdawało mu się, że w głosie Liz usłyszał wrogość, tę samą wrogość, którą i on czuł do Glorii. Poczuł się dziwnie. Wolałby nie wracać pamięcią do tamtych czasów. Liz milczała przez chwilę, jakby i ją opadły wspomnienia. - A więc jesteście partnerami - odezwała się wreszcie, znów przywołując uśmiech na twarz. - To znaczy że osiągnąłeś, co zamierzałeś, Santos. Jesteś gliną. Marzenie się spełniło. - To ci marzenie - prychnął Jackson. - Praca po nocach, pieniądze żadne, ani krzty poważania. Za czymś ty tęsknił, stary? Santos puścił utyskiwania przyjaciela mimo uszu. - Tak - odparł - detektyw Santos we własnej osobie, wydział zabójstw. Do usług. Rozmawiali jeszcze chwilę, dopóki Jackson im nie przerwał: http://www.alprazolam.info.pl/media/ Gdyby te dzieciaki nie nakłaniały jej do... — Nie w tym rzecz. — No to, o co chodzi? Przez dłuższą chwilę żona pana Fieldsa nie odpowiada- ła. Nagle wstała od stołu i przeszła przez pokój w kierun- ku schodów. Wyjrzała na korytarz, usiłując przeniknąć wzrokiem panujący mrok. Tom przyglądał się jej zdumio- ny. — Co się stało? — Chcę się upewnić, że nas nie słyszy. — Ona? Niania? Mary podeszła do męża. — Ubiegłej nocy znów się obudziłam. To z powodu tych dziwnych odgłosów. Dobie-

kostkach, kolanach i udach. - Dobrze, ale się pospiesz. Zaśmiał się krótko. - Jak sobie życzysz. Wszedł w nią od razu. Zarzuciła mu ramiona na szyję dla utrzymania równowagi i poddała się rozkosznym doznaniom. - Lubisz to, prawda? - zapytał ochryple, dostrzegłszy wyraz ekstazy na jej twarzy. Sprawdź Balfour zachował kamienną twarz. - Oczywiście - powiedział, dźgając przyjaciela łokciem w plecy. - Za chwilę zaczną grać pierwszego kadryla - Stwierdził Robert. - Czy mogę... - Och, mój karnecik jest pełny - zmartwiła się Rose. - Chciałam zachować jeden taniec dla pana, ale... - Trudno. Jutro będziemy mieli dla siebie więcej czasu. - Wicehrabia odwrócił się do guwernantki. - Wyświadczy mi pani ten zaszczyt, panno Gallant? Alexandra zbladła. Przeniosła spojrzenie z lorda Beltona na Kilcairna i z powrotem. - Milordzie, nie sądzę... - Ależ tak! - wykrzyknęła ciotka Fiona. - Jest pani siostrzenicą diuka Monmoutha. Oczywiście, że może pani zatańczyć. - Ale ja nie chcę... - Nalegam - powiedział wicehrabia. Obserwując scenę, Lucien czuł się jak kuglarz.