101

Zatraciła się w ćwiczeniach, w myślach liczyła kolejne nawroty, instynktownie wiedząc po napięciu mięśni, kiedy zbliża się koniec zestawu. Kiedy kończyła ostatni nawrót, niemal czuła w ustach smak martini. Weszła na schodki. Wyciągała już rękę po szlafroczek, gdy coś usłyszała. Kroki? Po drugiej stronie płotu wybuchł psi jazgot. W domu zawtórował mu Dirk, nisko, przeciągle. – Bosko – mruknęła. Zaraz tam pójdzie i powie psu, co o nim myśli. Co mu odbija? Nigdy nie reagował na zaczepki, kiedy był w domu. Może powinna go spuścić i poszczuć nim szczurowate psinki sąsiadów. Nie znosi ich. Kątem oka dostrzegła ruch. Co? Coś ciemnego. Cień na skraju patio. Czyżby? Poczuła dreszcz strachu. Rozglądała się, patrzyła na dom, tłumaczyła sobie, że nic się nie dzieje, że nie ma się czym martwić. A jednak... Tuż za kręgiem światła znowu dostrzegła ruch, jakby coś skradało się w zaroślach. http://www.abc-medycyny.edu.pl gdyby stracił Maren, a gdyby ktoś celowo odebrał jej życie... Poczuł smak żółci w ustach i ponownie skupił się na tym, co miał przed sobą. Zrobiono już zdjęcia, zmierzono temperaturę zwłok; można było zabrać ciała. Poruszyć je. A Jonas wiedział, miał lodowatą pewność, co znajdą, gdy przewrócą je na plecy. O Matko Boska. – Coś ci to przypomina? – zapytał niski głos. Odwrócił się i zobaczył detektywa Andrew Bledsoe. Wyprostował się, skinął głową. – Bliźniaczki Caldwell. – Czy to nie zbieg okoliczności, że nasz przyjaciel Bentz akurat wrócił do Los Angeles? – Nie wiadomo, jakim cudem Bledsoe zdobył się na krzywy uśmieszek, jakby bliźniaczki zawsze były tylko zwłokami, kolejną zagadką do rozwiązania. Martinez zmarszczyła brwi, zacisnęła usta. Spojrzała na Bledsoe z gniewem w ciemnych oczach.

damski, ale małe. Na kobiecą stopę albo na stopę drobnego mężczyzny. – Dzięki, Tony. – Nie ma sprawy. – Chłopak wzruszył ramionami i wyszedł tyłem, chcąc jak najszybciej oddalić się od policjanta. Bentz spojrzał na Rebeccę. – Przegrasz mi to? Sprawdź razie, tylko Bentz posuwał się w tej sprawie do przodu. Hayes rozejrzał się dokoła. Pies narobił tyle hałasu, że obudziłby umarłego. Z domu rozległo się wołanie; – Cicho, Rufus! Rufus nie zwrócił na to uwagi. Szczekał coraz głośniej, biegał w kółko, ślinił się i awanturował. Sądząc po wydeptanej trawie na jego części podwórka, nie było to nowe zjawisko. – Tyle, jeśli chodzi o element zaskoczenia – mruknął Hayes pod nosem. Martinez zerknęła na ogrodzenie. – Oby wytrzymało. Dochodzili do drzwi, gdy zapaliło się światło na ganku. Żółty blask zalał cementowe schodki. Drzwi się otworzyły i od kobiety stojącej wewnątrz dzielił ich tylko ekran z siatki przeciwko insektom. Długowłosa brunetka na progu miała na sobie białą koszulkę,